Winny? Lekarz ukarany za tabletki „dzień po”. Wydawał je bez pytań i upokarzania
Sąd Lekarski Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie uznał Jarosława Górnickiego winnym nieudostępnienia dokumentacji medycznej. Został ukarany naganą, ma też pokryć koszty sądowe.
Przypomnijmy: lekarz znany kobietom z całego kraju jako ten, który bez zbędnych pytań wystawia recepty na antykoncepcję awaryjną, odmówił wydania izbom lekarskim dokumentacji swoich pacjentek. Górnicki zbuntował się w 2016 r., gdy minister zdrowia w rządzie PiS Konstanty Radziwiłł wprowadził ograniczenia w dostępie do pigułki „dzień po” – od tego momentu, żeby otrzymać tabletkę, która powinna zostać przyjęta maksymalnie do 120 godzin po niezabezpieczonym seksie, trzeba odbyć wizytę lekarską.
Swoją działalność Jarosław Górnicki wycenił. Najpierw na 1 zł, czyli 50–60 razy taniej niż w zwykłym receptomacie. Od półtora roku recepta kosztuje 10 zł, bo lekarz – pediatra i alergolog – postanowił część kwoty przekazywać organizacjom wspierającym kobiety. Liczba wystawianych recept stopniowo rosła. W styczniu 2021 r., gdy opublikowano decyzję trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie zakazu aborcji z powodu wad płodu, z 200 recept zrobiło się 900 w miesiącu. Teraz, po uruchomieniu pilotażu z receptą od farmaceuty, ich liczba stabilizuje się na poziomie tysiąca.
Walka z wiatrakami
Jednak w 2024 r. resort zdrowia pod wodzą ministry Izabeli Leszczyny przystąpił do walki z tzw. receptomatami, czyli portalami internetowymi, które umożliwiają pacjentom uzyskanie recepty na leki poprzez wypełnienie ankiety medycznej. Taki biznes generuje miliony złotych zysków. MZ potraktowało działalność Jarosława Górnickiego jak jeden z nich. Najpierw powiadomił Naczelną Izbę Lekarską, że Jarosław Górnicki udzielił „614 porad lekarskich w 1 tygodniu 2024 r., co może wskazywać na popełnienie przewinienia zawodowego z art. 8 Kodeksu Etyki Lekarskiej”. Artykuł ten mówi, że „lekarz powinien przeprowadzać wszelkie postępowanie diagnostyczne, lecznicze i zapobiegawcze z należytą starannością, poświęcając im niezbędny czas”.
Niedługo potem Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie (odpowiednik lekarskiego prokuratora) wezwał lekarza do przekazania dokumentacji 15 pacjentek, którym wypisał recepty na EllaOne (nie wiadomo, dlaczego akurat tych konkretnych pacjentek), i jednego ośmiolatka z Ukrainy, któremu udzielał konsultacji i wypisał receptę na antybiotyk.
Dokumentację chłopca Górnicki wysłał, reszty odmówił. Zrobił to, by chronić prywatność pacjentek – uznając, że nie ma podstaw, by udostępniać władzom takie dane. – Ja im cały czas mówiłem, że nie prowadziłem żadnej dokumentacji medycznej, bo nie przeprowadzałem z pacjentkami wywiadów, nie zadawałem pytań. W całej Europie i w połowie świata antykoncepcja awaryjna jest bez recepty, więc nie ma powodu, żeby pacjentka się przede mną spowiadała ze swojego życia seksualnego – mówi „Polityce” Górnicki. Sam ginekologiem nie jest, ale zgodnie z prawem nie ma wymogu, aby antykoncepcję awaryjną wystawiał wyłącznie lekarz z tą specjalizacją.
Kontekst wezwania OROZ też mówi wiele. Miało ono miejsce półtora roku po tym, jak agenci CBA weszli do gabinetu szczecińskiej ginekolożki Marii Kubisy i zabrali dokumentację ok. 6 tys. kobiet. Sąd stwierdził później, że zabranie kart wszystkich pacjentek było bezzasadne. Dr Górnicki miał prawo obawiać się, że domaganie się dokumentacji pacjentek, które zażyły pigułkę „dzień po”, może mieć nieprzyjemne konsekwencje – dla nich albo dla niego.
To nie jest sprawa polityczna?
– Nadal nie ma mojej zgody na dyskryminujące kobiety prawo i dopóki nie odbiorą mi prawa do wykonywania zawodu, będę robił to, co robię. Na mojej stronie EllaOne jest wciąż dostępna dla kobiet powyżej 15. roku życia bez spowiedzi, której życzył sobie Konstanty Radziwiłł – mówi Jarosław Górnicki. I zapowiada, że od wyroku, który zapadł w piątek 10 października, się odwoła.
– Sąd całkowicie pominął kontekst społeczny tej sprawy. Podszedł do niej bardzo formalistycznie, skupiając się na kwestii nieudostępnienia dokumentacji, nie pochylając się nad powodem, dlaczego do tego działania doszło – wyjaśnia Mateusz Bieżuński z zespołu Federy, czyli Fundacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, obrońca lekarza. I dodaje: – Gdyby doktor udostępnił dokumentację, istnieje szansa, że mogłoby to naruszyć prawa pacjenta. Poza tym ministerstwo ma narzędzia, żeby kontrolować, czy doktor nie jest receptomatem. W bazie Centrum e-Zdrowia można sprawdzić, jakie recepty wystawił doktor Górnicki, bez ingerencji w dane pacjentów. Ważne, żeby podkreślić, że w tej sprawie nie ma też żadnej pokrzywdzonej.
Sąd lekarski wezwał co prawda na świadków kilka pacjentek, które skorzystały z recept wystawionych przez Górnickiego. Miały zostać przesłuchane w sierpniu, podczas pierwszej, odwołanej, rozprawy. Ostatecznie z tego pomysłu zrezygnowano.
Sąd wydaje się nie widzieć różnicy między wypisywaniem np. leków opioidowych przez receptomaty, co miało w Polsce miejsce jeszcze w zeszłym roku, a wystawianiem recept na antykoncepcję awaryjną, która w zdecydowanej większości państw Europy recepty w ogóle nie wymaga. Potwierdza to Europejskie Konsorcjum na rzecz Antykoncepcji Awaryjnej (ECEC), które stanęło w obronie Górnickiego. Na stronie ECEC eksperci z całej Europy piszą: „Przepisywanie antykoncepcji awaryjnej nigdy nie stanowi przestępstwa. Konsorcjum wyraża uznanie dla roli dr. Górnickiego w zapewnianiu kobietom szybkiego dostępu do bezpiecznej, skutecznej i dyskretnej opieki”. Jak dodaje, nie słyszało o żadnej podobnej sprawie. Takie wyroki – tylko w Polsce, można rzec z przykrością.
Mateusz Bieżuński: – W ustnym uzasadnieniu wyroku Agnieszka Skoczylas, zastępczyni przewodniczącego OSL, wielokrotnie podkreślała, że ta sprawa nie ma charakteru ideologicznego, a nawet prosiła, żeby w mediach zostało to zacytowane. Padły również takie słowa, że doktor wprowadził opinię publiczną w błąd, przedstawiając swoją wersję zdarzeń. W mojej ocenie, jeśli musimy mówić o tym, że coś nie jest polityczne, to chyba jednak coś na rzeczy jest.