Polski sen okazał się koszmarem
Polskie piekło Kolumbijczyków. Wyzyskiwani, oszukiwani, ignorowani. Sen okazał się koszmarem
Pilar pracowała w call center w Bogocie, ale marne zarobki skazywały ją na życie od pierwszego do pierwszego w wersji więcej niż ascetycznej. Chłopak, który od kilku miesięcy pracował w Hiszpanii – a to na budowach, a to w knajpach – namówił ją, żeby do niego przyjechała. Gdy w Hiszpanii nie znaleźli zatrudnienia, kolega przekonał ich, by pojechali do Polski. Powiedział, że tam naprawdę dobrze płacą.
Po kilku miesiącach pracy w tartaku – na lewo, na kilkunastogodzinnych zmianach, bez środków ochrony – maszyna ucięła Pilar mały palec lewej ręki. Na miejscu nie było nawet apteczki. Nie wezwano pogotowia. Zanim ktoś zawiózł ją do odległego szpitala, było za późno, by palec dało się przyszyć. Pracodawca zmusił ją do podpisania oświadczenia, że skaleczyła się przez nieuwagę. Zwolnił jej partnera i wyrzucił go z hotelu pracowniczego, gdy temperatura oscylowała wokół zera stopni. Mężczyzna spędził trzy noce owinięty w folię termiczną na tylnym siedzeniu samochodu.
Okazało się, że pracodawca, który obiecał uzyskać dla obojga pozwolenie na pracę, nie zdobył go. Stowarzyszenie Nomada, które pomaga migrantom i uchodźcom, wywalczyło dla Pilar odszkodowanie – ok. 14 tys. zł.
Koszmar przeżył – i wciąż przeżywa – Nicolas, lat 40, z karaibskiej miejscowości Santa Marta, który pracował na budowie pod Lublinem. Po wędrówce przez wiele kręgów wyzysku, głównie przy obróbce kurczaków, dostał w końcu lepszą, jak sądził, pracę – na budowie. Tam spadło mu na głowę żelazne ramię pompy betonu. Jest sparaliżowany od pasa w dół.
Dwa miesiące spędził w szpitalu, a że nie miał ubezpieczenia, jest zadłużony na ok. 90 tys. zł. Gdyby nie pewien ksiądz, który zaofiarował mu dach na głową, nie wie, co by z nim było. Szczęście w nieszczęściu, że jest z nim na miejscu narzeczona Bleydis, która pełni teraz funkcję jego stałej pielęgniarki.