Ucieczka ze świata świadków
Tulia uciekła od świadków Jehowy. „Wyznawcy są tresowani do życia w umysłowej klatce”
JOANNA PODGÓRSKA: – Po lekturze pani wspomnień nasuwa się pytanie, nie dlaczego odeszła pani od świadków Jehowy, ale jak pani tak długo wśród nich wytrzymała?
TULIA TOPA: – Dziś sporo młodych ludzi odchodzi wcześniej. Kończą 20 lat i wyrywają się z rodzinnego domu. Ja miałam 27. Co mnie trzymało? Wsparcie rodziców i chęć przypodobania się im. Ja i siostra nigdy nie byłyśmy chwalone za jakieś prywatne osiągnięcia, ale za działania w organizacji. Byli z nich dumni, wszystkim dookoła chwalili się naszymi postępami. Indoktrynacja u świadków Jehowy zaczyna się bardzo wcześnie. Na wyobraźnię dziecka mocno działa lęk przed Armagedonem i wizja raju dla wybranych, gdzie będziemy się bawić z miłymi tygrysami. Trzeba trochę czasu, by się wyzwolić z tej doktryny. Dziś jestem już osobą niereligijną i wydaje mi się, że nigdy sama z siebie bym się takimi tematami nie zainteresowała. Po prostu w domu uczyłam się o tym od małego. Znałam zasady i doktryny, bo szkolili nas z tego kilka razy w tygodniu. Ale nie czułam do tego pasji. Mimo że zaczęłam głosić jako nastoletnia dziewczynka, nigdy nikogo nie pozyskałam dla zboru. Szybko sama zaczęłam mieć wątpliwości, ale je tłumiłam, bo brakowało mi odwagi, by porzucić całe dotychczasowe życie i stać się czarną owcą wytykaną palcami przez wszystkich, których się zna.
Pisze też pani o mechanizmach indoktrynacji polegających na demonizowaniu świata zewnętrznego i gloryfikowaniu świadków Jehowy. Jak to działa?
Z jednej strony wiedziałam, że jako dziecko mam pewne ograniczenia, np. dotyczące różnych szkolnych uroczystości, ale z drugiej – wmawiano mi, że dzięki temu jestem lepsza. Nie obchodzę urodzin czy świąt i w ten sposób nie zasmucam Jehowy. Na ludzi, którzy robią te rzeczy, Bóg patrzy z obrzydzeniem.