Czytanie w śniegu
Bargiel dla „Polityki”: Namiot porwało mi w strzępy i musiałem się wycofać. To szkoła cierpliwości
MARCIN PIĄTEK: – Powszechne wyobrażenie: Everest to już nie wyczyn, wiosną na jego zboczach stają kolejki klientów komercyjnych ekspedycji w tlenowych maskach, na szczyt prowadzą ich lodowe stopnie i poręcze z lin.
ANDRZEJ BARGIEL: – W październiku ich nie ma. Za sprawą monsunu nadciągają ogromne opady, przez cały ten okres spada nawet kilkanaście metrów śniegu. Znów jest dziko, dziewiczo, po całym tym bajzlu związanym z komercyjnymi wyprawami nie ma śladu. Już samo pokonanie lodowca Khumbu staje się ogromnym wyzwaniem.
Mówiąc „lodowiec”, w pierwszym odruchu myślimy: „To biały płaskowyż. Zakładamy raki i w drogę”.
To labirynt. Idąc u jego podnóża, czujesz się jak w lodowym kanionie o kilkunastometrowym ścianach, ale do bazy pod Everestem trzeba dotrzeć, posuwając się górą. Khumbu ciągnie się niemiłosiernie, jest poszarpany, roi się w nim od szczelin, które trzeba pokonywać, kładąc między brzegami aluminiowe drabiny. Szukasz więc nitek, połączeń, które doprowadzą cię do celu. Do tego jeszcze z powodu opadów śniegu mamy zagrożenie lawinowe ze zboczy szczytu Nuptse, który ma niemal 8 tys. m. Samo opracowanie trasy przez lodowiec do bazy zabrało nam trzy dni, a i tak bywało, że musieliśmy się cofać.
W takie warunki żadna komercyjna wyprawa się nie zapuści. Oni celują w wiosnę. Ale wiosna i jesień w Himalajach to dwa różne światy. To była moja trzecia próba zdobycia Everestu i zjechania ze szczytu na nartach. Pierwszy raz próbowałem sześć lat temu i uważam, że już wkrótce stanie się to niewykonalne.
Zmiany klimatu?
Tak. Lodowiec dawniej był bardziej stabilny. Teraz degraduje się wskutek ocieplenia klimatu. Topi się, skraca, lód kruszy się i rozsypuje, a szczeliny są coraz szersze, bardziej niebezpieczne.