Szelest wiary
Proboszcz z Winnicy rozlicza się z każdego grosza. „Koszyka do ręki nikomu nie włoży na siłę”
Sprawozdanie parafii pw. Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych w Winnicy (50 km od Warszawy) opisuje przychody i wydatki z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku. Np. puryfikaterze (do wycierania naczyń liturgicznych) kosztowały 77,94 zł, a paliwo do kosiarki: 50, 40 i 31,09 zł. Ile zarabiają księża, kto płaci za gospodynię na plebanii, jakie są stawki ofiar też podano. Jakim cudem? – można zapytać, bo brak przejrzystości jest jednym z trzech głównych grzechów (obok klerykalnej pedofilii i zaangażowania politycznego), za które Kościół katolicki płaci niespotykanym kryzysem zaufania.
Kazanie o tacy i krowach
Nie było w tym żadnego cudu, lecz rekolekcje w polonijnej parafii w Anglii. Przed 13 laty do ich wygłoszenia znajomy ksiądz zaprosił ks. Zbigniewa Pawła Maciejewskiego. – Tam zobaczyłem, że parafianie zbierają tacę, w zakrystii ją zliczają i przygotowują protokół, po czym oddają pieniądze proboszczowi, a ten wpłaca na parafialne konto – wspomina. Od razu pomyślał, że chciałby taki system wprowadzić w swojej parafii.
Proboszczem w Winnicy był od trzech lat (księdzem od 22 lat). Urzędowanie zaczął od ukrócenia zwyczaju podawania z ambony listy darczyńców: że Iksińska w Łępicach wpłaciła 200 zł, a Igrekowski z Gołądkowa 300 zł. – Stopniowo. Najpierw przestałem podawać kwoty, potem wymieniać nazwiska. Dziś sam ich nie zna, bo zostawia w domach dwie koperty: na ofiarę kolędową i ofiarę „na Kościół”, które wierni przynoszą do świątyni i wrzucają do specjalnej urny. Krok po kroku szykował ich też do kulturowo-religijnego szoku, czyli samodzielnego zbierania ofiar. – Bo ludzie tak generalnie to myślą, że pieniądze z tacy są księdza – objaśnia Mariusz Marciniak, od 11 lat duchowny, od dwóch lat wikary w Winnicy.