Tekst ukazał się w „Polityce” w lipcu 2008 r.
Poszłam na imprezę z nowym chłopakiem i co tu dużo gadać, przedawkowałam alkohol, on też, ale mniej. Rano już nie byłam dziewicą. Nic nie pamiętałam – opisuje Ewelina. – Długo byłam przekonana, że to ja jestem winna, bo go nie dopilnowałam. Najgorsze jest to, że potem byłam z nim jeszcze prawie trzy lata. To wracało, ale byłam od niego przedziwnie uzależniona. Teraz go nienawidzę, to największy skurwysyn, jakiego spotkałam.
Bo bluzka była za krótka
W powszechnym mniemaniu do gwałtu dochodzi wtedy, gdy ubrana, najlepiej w zapięty pod szyję kożuch, kobieta zostaje wciągnięta przez obcego zboczeńca do lasu, broni się do upadłego, a ulega dopiero ogłuszona łomem. W innych przypadkach włączają się mechanizmy obciążania winą ofiary: może kusiła los, szwendając się nie tam, gdzie trzeba. Może była seksownie ubrana. Może za dużo wypiła, a może prowokowała, bo tak naprawdę sama tego chciała. Te same mechanizmy włączają się w głowie ofiary: mogłam nie iść, nie pić. Dlatego najczęściej nie mówią o tych sytuacjach nikomu.
– Przecież wiedziałaś, po co tu idziesz. Jest impreza, bawimy się – usłyszała po fakcie 16-letnia Ania. To były urodziny jej starszego brata. Chłopcy jej imponowali, przystojni, fajni. A najlepszy przyjaciel brata naprawdę jej się podobał. Dlatego, kiedy zaproponował, żeby poszli do pokoju obok, zgodziła się. Myślała, że trochę się poprzytulają, nie miała obaw, w końcu znali się od lat. Kiedy zaczął być natarczywy, protestowała, ale on nie słuchał. Zaczęła się bronić, dostała w twarz, wykręcił jej ręce. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby to zgłosić na policję. Przecież to przyjaciel, przecież naprawdę sama poszła do tego pokoju, wcześniej wypiła kilka piw.