Posłuchajmy: – Trzeba było kopnąć ją w dupę, to nic by jej się nie stało. I kto by powiedział? Powiedziałybyście? Powiedziałybyśmy, że pierdolnięta. Ktoś ją kopał? I dobrze. Cztery nas jest. (...)
– Ona poleciałaby. Psychiczna.
– Poszłaby do lekarza na obdukcję. Powiedziałby: pokaż tyłek.
– Ja bym powiedziała: a może kopnął ją ktoś w dupę?
– Tak, wiesz. Trudno udowodnić. Ona jest jedna.
– Dokładnie.
To nagranie z sali nr 9 w szkole nr 5 w Łukowie na Podlasiu, w której nauczycielki wieszały płaszcze, piły herbatę w czasie przerwy i odprężały się, przekonało Czesławę W., że koleżanki, które tak konwersują, jej nie cierpią.
Sprawa nagrania
Choć, Bogiem a prawdą, wiedziała o tym, od kiedy w październiku 2006 r. złożyła doniesienie do prokuratury. Ona – zawsze cicha, układna, tak panie dyrektorze, oczywiście panie dyrektorze, że aż mówiono, że trochę lizusowata. W doniesieniu Czesława, nauczycielka nauczania integracyjnego, dawniej zwanego początkowym, wyjawiła, że dwie nauczycielki z jej szkoły dostały awans nieprawnie. Żeby go otrzymać, trzeba co najmniej przez trzy lata uczyć tego, w czym się awansuje, co poświadcza dyrektor szkoły przed złożeniem dokumentów w kuratorium. Dwie nauczycielki tego warunku nie spełniały. P.o. dyrektora w szkole nr 5 podpisał nieprawdę. Kuratorium takich oświadczeń na ogół nie sprawdza. Wszystko byłoby więc OK, gdyby nie donos Czesławy W.
Czesława W. doniosła głównie ze strachu. Szkoła jest jej całym życiem. To przypadek wielu samotnych nauczycielek. Kocha szkołę. Od dziecka chciała być nauczycielką. Jej brat skończył studia i mieszka poza Łukowem, dwaj inni pozostali na wsi. Siostra jest krawcową, też na wsi. Dla niej to był życiowy awans: dwuletnie studium przedszkolne i praca w nowej szkole w Łukowie – pięknej, dużej, nowoczesnej. Zaczęli tam pracować młodzi nauczyciele całą grupą, w tym samym mniej więcej wieku, i zostali przez 19 lat do dziś. Przez ostatnie 9 lat przyjęto tylko katechetów i językowców.
Ale nastał nieszczęsny niż demograficzny. – Dzieci u nas ubywa, a nauczycieli nie – mówi wicedyrektorka. Wszyscy są w średnim wieku, nieemerytalni. Trzeba się jakoś ratować. Spośród 63 nauczycieli, 25 ma siedemnaście osiemnastych etatu, o godzinę mniej niż cały. Ująć po godzinie każdemu, uzbiera się półtora etatu i już nie trzeba nikogo zwalniać. Drugi sposób ratunkowy polega na tym, żeby nauczycielkę przesunąć rotacyjnie na jakiś czas, powiedzmy na rok, do przedszkola i wygospodarować cały etat. Potem może wrócić do szkoły.
Czesławę W. właśnie tak przesunięto – na rok szkolny 2005/2006. Przepisy stanowią, że można to zrobić bez zgody zainteresowanej. Na swoje nieszczęście Czesława skończyła studium przedszkolne. Potem także studia uniwersyteckie i dwa kierunki podyplomowe, ale na przymusowej drodze do przedszkola liczyło się to nieszczęsne studium. Czy można sobie wyobrazić, że kiedyś nie starczy dzieci dla nauczycieli w łukowskich podstawówkach i że przestronna piątka będzie zbyt przestronna? Żadna z pań z nauczania integracyjnego nie chce iść do przedszkola. Godzin trochę więcej, pieniędzy trochę mniej. Ale najważniejsze – dyshonor. Na Czesławę padło, bo samotna, więc ma więcej wolnego czasu, fachowa (nieszczęsne studium), ciepła, lubią ją dzieci i rodzice. Przecież nie zwalniają jej na bruk, postępują po koleżeńsku.
Czesława cierpi na dziedziczną chorobę jelit. Nie wolno jej się denerwować. Płacze. Nie chce za nic w świecie pracować w przedszkolu, nigdy ani dnia w nim nie przepracowała. Nie lubi. Chce dalej uczyć w podstawówce nr 5 klasę, którą prowadziła od zerówki. Tęskni za dziećmi. Lecz cóż, niż – siła wyższa, ktoś musi się przesunąć.
Dostaje zwolnienie lekarskie. I składa do sądu pracy pozew o przywrócenie do pracy i płacy w szkole. Przegrywa. Odwołuje się do sądu okręgowego. Wygrywa. Wraca po roku – we wrześniu 2006 do szkoły. Dostaje połowę godzin w klasie pierwszej, a drugą połowę ma inna, też bardzo dobra nauczycielka. Klasa przepołowiona, cóż robić: niż. Czesława W. boi się, że choć pracuje z wyroku sądu, w następnym roku może być zwolniona, podobno dyrektor nie przewiduje dalszego dzielenia klasy na połowy. Sprzeciwia się, nie zgadza, a taka, zdawałoby się, potulna.
Najlepszym sposobem na strach jest atak, choćby i desperacki. I właśnie wtedy Czesława W. składa w prokuraturze doniesienie, że dwie koleżanki uzyskały awans zawodowy nieprzepisowo. Ją przepisowo ukarano – sądzi, za to, że skończyła nieszczęsne studium – przedszkolem, a one zostały nieprzepisowo nagrodzone – awansem. To niesprawiedliwe.
Lecz prokuratura sprawę umarza. To, czego uczyły przez trzy lata rzeczone nauczycielki – uzasadnia się w umorzeniu – można uznać za zbliżone do wymagań przy awansie. Czy to takie w końcu ważne – centymetr w przód, centymetr w tył?
Gówniana sprawa
– Słuchajcie, a może by ją psychicznie jakoś wykończyć, na przykład jej palto gównem wysmarować albo coś, coś jej robić.
– DNA robią.
– Gówna?
– Kobieto!
– Ja jej swojego psa przyniosę gówno.
– To i psa przebadają.
– Z ulicy weźmiemy gówno psa. Ale DNA to najmniejszy...
– Albo w kieszenie.
– Ja to już kiedyś myślałam, żeby jej coś na biurku nastawiać, jakieś codziennie takie, wiesz.
– Gówno jej włożyć do kieszeni.
Czesława W. przynosi odtąd płaszcz do klasy i chowa go do szafki tak, żeby dzieci nie spostrzegły tego dziwnego zachowania. Potem jakoś zostawia płaszcz w szatni i rzeczywiście znajduje w kieszeni odchody w serwetce. Ale przed Wielkanocą robi się ciepło i płaszcz nie jest aż tak potrzebny.
Boi się. To z tego powodu ukrywa w sali nr 9 włączony dyktafon. Chce wiedzieć, co koleżanki knują. I tak spotyka ją wiele złośliwości. W czasie narad wszyscy się odsuwają i ona siedzi sama. Nikt z nią nie rozmawia, nikt nie podchodzi na przerwie. Jest izolowana. – Sama skazała się na izolację – mówi p.o. dyrektora szkoły. – Nikt w końcu nie lubi donosów.
Jedna z koleżanek, która też z Czesławą oficjalnie nie rozmawia, telefonuje do niej i mówi, że chętnie by ją odwiedziła, ale tu niedaleko mieszka znajomy nauczyciel, więc koleżanka boi się, że on zobaczy, jak ona idzie do Czesławy.
Wiele osób dzwoni. „Porwałaś się na grube ryby” – mówią. Ryby to nauczycielka, która jest żoną dyrektora liceum i radnego, i druga – żoną komendanta policji. To na tę pierwszą Czesława W. złożyła donos w sprawie awansu. Chyba nie wiedziała, co czyni, nie zaczepia się żon osób ważnych w mieście.
Czesława prosi o pomoc radnego, pracownika poradni psychologiczno-zawodowej. Podczas sesji radny publicznie pyta: co się dzieje w szkole nr 5? Doszło do mnie, że tam stosuje się mobbing.
Piątka, w końcu bardzo dobra szkoła, nie ma ostatnio szczęścia. Dotychczasowy dyrektor spowodował przed rokiem wypadek. Najpierw autem skosił komuś lusterko, a potem walnął kogoś innego czołowo. Jego pasażerka, Czeczenka, matka trojga dzieci, do dziś leży w szpitalu. Prokuratura od miesięcy w żaden sposób nie może skończyć śledztwa w tej sprawie, choć są świadkowie, a promile dyrektora w czasie jazdy nie budzą wątpliwości.
Od dawna wiedziano, że dyrektor ma z promilami kłopot, ale udawano, że nie ma sprawy. – Klimat bezkarności wieje od tej sprawy – mówi radny – każdy tu kogoś zna, z kimś grilluje, od kogoś zależy i odwrotnie. I on rzutuje także na tę sprawę. Więc radny pyta: czy komuś wiadomo, że w piątce jest mobbing? Inny radny jest oburzony: już samo to pytanie na forum publicznym godzi w dobre imię szkoły. Ktoś inny jest podobnego zdania. Że godzi.
W szkole poruszenie. P.o. dyrektora zwołuje radę pedagogiczną. Przychodzi zatroskany burmistrz. Kto tu kogo mobbinguje? Niech się ta osoba przyzna. To mnie mobbingują – wstaje Czesława. Postanawia się rozstrzygnąć sprawę w głosowaniu jawnym. Ciało pedagogiczne w całości głosuje za tym, że w szkole żadnego mobbingu nie ma.
Sprawa prywatności
W maju 2008 r. ktoś przypadkowo znajduje w sali włączony dyktafon. Skandal. Wzywa się policję, która przesłuchuje wszystkie panie rozmawiające; Czesławy W. – nie. Czesława boi się.
Nagranie:
– A jeszcze jak by tak kiedy szyby uchyliła w samochodzie? Nie da się tam psiuknąć do samochodu czego?
– Nie tam. Szyby zamyka na pewno.
– Ale ona se herbatę robi... żeby się zesrała.
– A ona robi?
– Jakby herbatę wypiła. Żeby się zesrała w majtki.
– By leciała i się trzymała.
– No, psychiczna. Zesrała się. No nie, psychiczna?
– Ale ona nie pije.
– Ale na kogo by podejrzenie padło? Słuchajcie, na kogo?
– No, ale to tylko podejrzenie. Jak ci mogą udowodnić, że zatrucie?
Po wysłuchaniu tego fragmentu Czesława postanawia, że odtąd nie będzie w szkole piła nigdy herbaty, będzie przechodziła z dala od tych nauczycielek, a samochód zaparkuje tak, żeby go było widać z okien szkolnych. Pewno to takie gadanie tych pań trzy po trzy, ale strach jest strachem. W maju 2008 r. Czesława składa następne doniesienie do prokuratury – tym razem o stosowaniu wobec niej gróźb karalnych (właśnie teraz, we wrześniu 2008 r. dostała wiadomość o umorzeniu tej sprawy).
W maju 2008 r., w kilka dni po odkryciu dyktafonu w sali nr 9, w szkole odbywa się nadzwyczajne posiedzenie rady pedagogicznej, na którym nauczyciele znów głosują. Czy potępić postępowanie Czesławy? Wszyscy potępiają, bo: naruszyła prywatność osób, które poza klasą i pokojem nauczycielskim, to nic, że w pomieszczeniu szkolnym, mogą sobie mówić, co chcą, rozmawiać nawet o sprawach intymnych, co też miało miejsce. Nagrywanie z ukrycia jest obrzydliwe. Niesienie nagrań od razu do prokuratury i do miejscowej prasy, zamiast pokazać je najpierw dyrektorowi, godzi w wizerunek szkoły, a jest niż i szkoły konkurują o uczniów.
Nauczyciele piątki składają jak jeden mąż podpisy pod wnioskiem do rzecznika etyki zawodowej w kuratorium w Lublinie. Rzecznik próbuje wezwać Czesławę na rozmowę. Czesława jest chora i rozwalona psychicznie. Nie może przyjechać i rozpłakać się przed rzecznikiem, co to, to nie. To może wskaże jakiegoś świadka na swoją obronę? A któżby zgodził się być jej świadkiem. Nikt. Grozi jej więc nagana komisji dyscyplinarnej.
Podobno, mówią bez nazwisk, broni jej radny, ten, który zgłosił na sesji sprawę mobbingu. Kazano mu przeprosić za to nauczycieli i publicznie odwołać sprawę. Nie zgodził się. Taki odważny czy solidarny? Jest z PiS, a Czesława W. kandydowała z listy tej partii w ostatnich wyborach. Więc może dlatego, głośno myślą rodzice, a może – że sumienie mu nakazuje? ZNP dyplomatycznie milczy. Zresztą Czesława W. nie jest już członkinią związku, bo odbyło się w szkole głosowanie, czy ją zostawić, czy wyrzucić. Wyrzucili. Wstrzymała się od głosu tylko jedna koleżanka.
Nagranie (tym razem o tej, która wstrzymała się od głosu):
– ...się szykuje do nas jakiś nowy dyrektor.
– Tak. Z zewnątrz.
– I tylko nie daj Boże, żeby tej kurwy na wice nie wsadził.
– Ciekawe, jakie ona ma z nim układy, ona podleci, ona jeszcze nie będzie... dowie się i już do domu dotrze, i wiesz, i załatwi sprawę.
– Jolka mówi tak – jak by ta kurwa była, mówi, to od razu idę na rok bezpłatnego.
– Na rok bezpłatny, a dalej?
– ...I poszłabym do jedynki, żeby jakoś tak, ale ja bym tu nie była. Ja bym tu nie mogła w ogóle. Atmosfera teraz nie do życia. Jaka to atmosfera. Jedna na drugą się patrzy, pilnuje. Nie usiądziesz, kawy nie wypijesz, imienin nie zrobisz. No, słuchaj, kiedyś to się posiedziało przy stole, pogadało, ciasto zjadło. Z klasy wyszłaś, dzieci siedziały. A teraz nie daj Boże. Tę sukę Czesię, żeby tak ujarzmić. Mówię ci, żeby tak upierdolić, żeby tę Cześkę upieprzyć. Ciekawe.
Sprawa gwoździa
Rodzice (bez nazwisk) dzieci z piątki mówią, że gdy się po Łukowie rozniosło, że Czesława W. nagrywała prywatne rozmowy, obywatele byli oburzeni: to gwóźdź do końca kariery zawodowej tej pani. Ale kiedy poznano treść nagrań, nastroje się zmieniły, co widać w opiniach w Internecie. Oto cały Łuków. Polskie społeczeństwo w pigułce. Wstyd. Rynsztok. Kto uczy nasze dzieci? Musiała nagrywać, bo zrobiliby z niej wariatkę. Ojciec dziecka z drugiej klasy mówi, że ze strony dyrekcji były delikatne sugestie, żeby rodzice wystąpili z wnioskiem o zmianę wychowawczyni Czesławy W. na inną.
Klasa jest pokrzywdzona. Ich pierwsza pani – umarła. Nastała inna pani. Potem po powrocie z przedszkola nastała Czesława W., a teraz znów inna, bo Czesława ma zwolnienie lekarskie, a później jeszcze jedzie do sanatorium. Więc oni proszą, żeby była tylko jedna pani, bo małe dzieci do nauczycielki się przyzwyczajają. Z wnioskiem o zmianę nie wystąpią. Chętnie poczekają, aż pani W. wróci z sanatorium.
W szkole grono zastanawia się: kiedyś nie chorowała, a teraz ciągle na zwolnieniu? Może stres. Jedna z pań z sali nr 9 też jest w głębokim stresie. Jej mąż, dyrektor liceum i radny, obawia się o jej zdrowie.
W „Słowie Podlasia” ukazał się artykuł „Chciały ją wykończyć psychicznie”. Szkoła czuje się tym oskarżeniem skrzywdzona. Co w końcu jej złego zrobiono? Usiłowano zaprosić mediatora, załagodzić. Nawet nie przyszła.