Udział wzięli – mówi się w Komendzie Wojewódzkiej Policji Lublin, gdy sprawca czynu zabronionego okazuje się tak nieskomplikowany i łatwochwytalny. Zbrodnia nastąpiła nocą 10 października 2008 r., a już w południe kantyniarka Zakładu Karnego Zamość informowała kolejkę: Markowi szczęścia brak.
Marek i Kamil
Marek (l. 29) – stolarz meblowy i spawacz elektryczny. W ciągu 6 godzin potrafi złowić na wędkę 24 kg karpia hodowlanego, tej naiwnej ryby. Marek posiada zatrudnienie przy rozładunku tirów, a jeśli tiry są akurat w świecie albo na Ukrainie, oferuje karpia w willowej dzielnicy miasta. Marek kocha łowić, ten sport go wycisza. Siedzi obecnie w celi przejściowej, mając sankcję 3 miesiące za napad z siekierą na staruszkę, i podnosi głos: Ja ten ich pierdolony system prokuratorski podam do Strasburga, że niewinnych pozbawiają wolności! Marek ma żonę Annę, czwórkę dzieci – w tym dwoje żony, dwoje swoich.
Policjanci zabierają Marka z mieszkania, gdy w kieszeni jego córki znajdują walutę skradzioną staruszce. Nie dają wiary, gdy tłumaczy mgliście, że sprzedawał koledze kurtkę skóropodobną, i właśnie ten kolega pojawił się z ukradzioną walutą, bo mu matka posępiła 50 zł, chociaż była winna. Boli dogłębnie, że kolega ukrywa walutę właśnie w dziecka kieszeni.
Podczas przedostatniego pozbawienia wolności administracja ZK dziwi się, jak Marek mądrzeje. Staje się rodzinny i chce zerwać z multirecydywą, która zabiera mu 9 lat życia począwszy od pierwszej kradzieży samochodu w 1994 r. No, ale potem w obecności Marka kolega Kamil narusza nietykalność gościowi pod Statoilem. Do rozboju nie dochodzi z przyczyny, że napadnięty nie posiada przy sobie wartości. Z tym że oczywiście wstyd mu za biedę i przed sądem popisuje się, że posiadał sumę 600 zł, którą nawet dałby sobie odebrać, gdyby trafił na profesjonalistów, a nie na Marka z Kamilem. Marek dostaje 7 miesięcy, Kamil jako nielat idzie do poprawczaka.
Kamil (l. 17) – uczeń drugiej klasy gimnazjum. Zapoznaje Marka na łowisku; Kamil zanęca rewelacyjnie i ma wyniki, stoją u niego na półce puchary za wędkarstwo. Od 2005 r. Kamil błyskawicznie dorasta, żre się z ojcem, pożarty ucieka z mieszkania na poddaszu. Ładuje się w: wagary, alkohol, psychoaktywa, rozboje, socjoterapię oraz w poprawczaki. Ojca neguje, mówiąc: zdaje się, że ojca mam murarza-tynkarza, ale się nie interesowałem dokładnie.
Kamil przedłuża przepustkę, zanęcając sekretariat poprawczaka lewymi zwolnieniami lekarskimi, pragnąc spędzić 17 urodziny na wolności. Nocuje u Marków, bo mu ojciec szaleje na temat skutera – że zniknął. Marek z Kamilem przygotowują się do urodzin Kamila – tej samej nocy zostanie napadnięta samotna staruszka w dzielnicy willowej, amatorka karpia hodowlanego. Kilka godzin później kantyniarka z ZK Zamość poinformuje: Z Markiem młodego przywieźli. Nad Markiem i Kamilem zawiśnie kara do lat 15 włącznie. Marek powie: Ja czynu nie dokonałem – dla mnie napadanie na staruszki to brak ambicji, a ponadto nie jestem debilem. Kamil też tak powie. Anna, żona Marka, poroni w czwartym miesiącu ciąży i uzna, że to ze stresu. Marta, mama Kamila, spóźni się na jego urodziny.
Marta i Anna
Marta (l. 36) – z niewykonywanego zawodu ekspedientka. Śpieszy się do Zamościa z pracy w niemieckiej fabryce sałatek. Synkowi obiecuje remont pokoiku i nowe ciuchy, ale go nie zastaje, tylko ojciec Kamila, murarz-tynkarz, siedzi w domu i pochlipuje. Marta idzie wykupić skuter z parkingu policyjnego, gdzie trafił za brak OC. Następnie idzie do mieszkania Marka i Anny po kaski do skutera. Marek nieobecny, Anna oglądając telewizor sięga na półkę za szkłem po prasę, ponieważ pobieżny opis zajścia u staruszki ilustrują konkretne zdjęcia Marka i Kamila. Redaktorzy sugerują, że Marek i Kamil to idioci. Marta mówi: Mój Kamil co prawda ma ADHD, ale gdzieś mi się dokumenty na to zapodziały. Marta nie wraca do niemieckich sałatek, dzwoni do poprawczaka i pyta, kto puścił Kamila na przepustkę, ona wyraźnie mówiła, prosiła, błagała – nie puszczać. Otóż – odpowiadają – męski głos w telefonie, podający się za rodzonego ojca. Marta mówi: Mój synek jest za łagodny. Niosąc do domu kaski od skutera, Marta nabiera pewności, że to Marek uwolnił Kamila i teraz Kamil nie otrzyma papieru ukończenia gimnazjum i nie wyjdzie za dobre sprawowanie. Marta kocha syna nad życie i dużo ostatnio płacze.
Anna natomiast nie wykłuwa sobie oczu ani nie tnie się z żałości, tylko normalnie szykuje paczkę dla męża, którego tłamsi pierdolony system i który jest niewinny. Który przede wszystkim nie jest lewusem, całe życie mocno stąpa po ziemi – i czy człowiek tego formatu nie orientowałby się w obcej walucie?
Anna (l. 37) – szwaczka, ale fabrykę Delia zamknęli i zero roboty. Ogląda telewizor, a po mieszkaniu łazi jej i Marka córka – Ester, całe szczęście, że wiek (1 rok) nie pozwala dziecku na zorientowanie się, co się właściwie zadziało z tatą i ile mu grozi. Ale Ester widzi wyprowadzanie taty i teraz będzie przeczesywać kąty przekonana, że tata się schował na krócej niż 15 lat. Anna z Markiem znają się 10 lat, razem są 6, z czego 3 po ślubie.
Anna też jest sławna, bo prasa poświęca jej sporo uwagi, gdy kilkanaście lat temu zabija ojca w awanturze domowej. Konkretnie w kuchni i nożem. Ojciec pije i się znęca, nie potrafi stworzyć córce ciepła rodzinnego, więc Anna zabija w afekcie. Z więzienia Anna wynosi dwie atramentowe dziarki, które po kres dni będą zmysłowo przedłużać linię jej powiek. Anna mówi: Tak chodzę, że się chwieję, muszę się opierać o sprzęty, a jak poroniłam, to mnie od razu do domu odesłali. Namawia: Spójrzmy prawdzie w oczy, mój mąż na nikogo nie napadł. On tę panią znał.
Maria i Mieczysław
Mieczysław (l. 72) – mechanik samochodowy. Przed rokiem odszedł od żony Marii do młodszej kobiety, nawet ksiądz po kolędzie się z tego śmiał, ale zaraz zreflektował się i powiedział Marii: I w tych latach się zdarza miłość też.
Przez lata Mieczysław kryje naturę wiarołomcy pod maską dobroci, nawet zabiera żonę na wycieczkę do Rumunii w połowie lat 70. Z tym że jej ten kraj nie odpowiada – sama skała, drogami jeździ się w górach, w chmurach, strach ogarnia, na targu do sprzedania tylko dynie, nie ma co kupić, tamtejsze pieniądze się przywozi do domu. Potem Maria ma zawał i udar, jej atrakcyjność w oczach Mietka spada, Mietek dryfuje w alkoholu aż do ostrego zapalenia trzustki. Któregoś dnia, przybrawszy kolor żółty, skręca się z bólu i trafia do szpitala w Zamościu, gdzie leży na sali z umierającymi. Maria mówi: Żal mi się robi, pytam lekarza, co jest, a on mi mówi „się otworzy – się zobaczy, ale raczej będzie rak”. Ale jest kamień nerkowy, Mieczysław go rodzi i już może powrócić do picia. Obecnie Mieczysław skulony, biedny i według żony głupi, pojawia się w jej domu i napomyka, że nie ma mu kto podać i uprać. Ale jego miejsce w sercu Marii zajęło na stałe kilka kotów, Maria kocha zwierzęta, aż się czasem zastanawia, czyby nie przestać jeść mięsa, w tym ryb.
Maria (l. 71) – emerytowana pracownica pocztowa. Marek się u niej ustawicznie pojawia z workiem karpi na sprzedaż, potem pomaga mu Kamil. Marek może i jest z twarzy bandytowaty, ale uczynny i chce wiedzieć, czy ma jej oskrobać rybę, a potem także jest ciekawy, czy mieszka sama w takim wielkim domu. Marek pyta, czy kupiła już węgiel na zimę – on jej ten węgiel z wielką chęcią zwiezie i wrzuci do piwnicy. Zawiązuje się nić sympatii i Maria dzwoni do Marka w sprawie zrzutu węgla, ale zastaje tylko Annę, bo mąż akurat jest na sprawie w sądzie. Maria: O, myślę, muszę powściągnąć sympatię.
Feralnego dnia 9 października 2008 r. przychodzi do żony Mieczysław – wybadać możliwość powrotu, ale odchodzi wzgardzony. W pamięci żony odtwarzają się jego wódczane wybryki i Maria, która lubi mówić, że uratuje nawet topiącą się biedronkę, przyznaje, że jedynym stworzeniem, które ewentualnie by zabiła, jest alkoholik. Wieczorem Maria bezskutecznie dzwoni do radia, aby podziękować ukochanemu Bogusławowi Kaczyńskiemu za radość obcowania z muzyką poważną. W nocy budzi ją kot, który robi rumor w kuchni, a po otwarciu oczu okazuje się, że w mieszkaniu przebywa przerażający człowiek – cały ubrany na czarno, w kominiarce i rękawiczkach, z siekierą. Maria pyta w strachu: Przepraszam pana bardzo, co pan tutaj tak stoi? Na co on się porusza i przyspiesza rozwój wypadków, krzyczy: Oddawaj pieniądze! W tym momencie nadbiega drugi, tak samo ubrany mężczyzna, młodszy, i też krzyczy: Oddawaj pieniądze! Doświadczony pracownik pocztowy rozpozna u klienta niepewność, ci dwaj są niepewni, przy czym młodszy bardziej. Starszy krzyczy: Słyszałaś?! Młodszy: Słyszałaś?!
Tarmoszą Marię, siłą podnoszą ją z łóżka, młodszy jest spłoszony i pyta starszego, jak tarmosić, w ogóle, co robić. Na półce w kredensie leży świeża emerytura i dwie okolicznościowe rzadkie monety z papieżem, do których pocztowcy mieli dostęp poza kolejnością, plus pieniądze na węgiel. I 15 setek pięknych, niebieskich, secesyjnie zdobionych lei rumuńskich, które Maria trzyma na wypadek, gdyby się nocą włamywali do niej jacyś frajerzy. Panowie – mówi – wybieram się do Rumunii, całą emeryturę wymieniłam na leje. Mały i Duży sięgają do kredensu, omijają papieże i emeryturę, na widok lejów ich oczy spotykają się i goreją błyskiem porozumienia.
Kantory i banki
Wczesnym rankiem młodzi mężczyźni proponują właścicielowi zamojskiego kantoru transakcję życia – 100 lei rumuńskich, ale odbijają się od jego milczącej pogardy. To wrodzony spryt każe im próbować z setką lei, nie od razu z całym majątkiem. 100 lei wypływa po chwili w innym kantorze, następnie w banku, i w jeszcze jednym banku, aż sytuacja rodzi nerwowość. Kamery monitoringu bankowego ukazują zawód na twarzach Marka i Kamila, gdy urzędnik z okienka niszczy ich przyszłość informacją, że przynieśli banknoty nic niewarte i że chyba nie znajdą na świecie banku, który chciałby cofnąć się w przeszłość, wymieniając walutę dawno wycofaną z obiegu. Za wyjątkiem być może Banku Rumunii, ale i to z sentymentu.
Policjanci wybierają Marka i Kamila z mieszkania jak ryby z saka. Mówią im czule: Wy nasz gangu Olsena... Krótka piłka, pozamiatane, udział wzięli.