Gdański ZUS od lat wykazuje go w rejestrze uprawnionych do renty. Na jego fundusz społeczny regularnie wpływają składki: w imieniu Władysława Stańczyka (nazwisko zmienione), który w 1996 r. nie wrócił z pracy, wpłaca je co kwartał żona.
Adam Śliwczyński z Trzebiechowa wciąż figuruje w księgach hipotecznych jako właściciel działki. Oficjalnie płaci za nią co roku podatek rolny. W rzeczywistości uiszcza go za niego brat – bo Adam zaginął jesienią 1972 r.
Nazwisko Joanny Tomczak jest na listach wyborców w kolejnych wyborach parlamentarnych i samorządowych. W głosowaniu nigdy jednak nie wzięła udziału. Do pełnoletniości brakowało dwóch miesięcy, gdy latem 1991 r. wyszła na dyskotekę i nie wróciła.
W Polsce co roku zgłaszanych jest kilkanaście tysięcy przypadków zaginięć. W ostatnich dziesięciu latach było ich łącznie prawie 164 tys. To tak, jakby pod ziemię zapadło się spore miasto.
Większość zaginionych odnajduje się w ciągu kilku dni czy miesięcy: dzieci, które zgubiły się rodzicom; nastolatki, które chciały wyrwać się spod rodzicielskich skrzydeł; staruszkowie, którzy zapomnieli drogi do domu. Część zaginięć znajduje tragiczne wyjaśnienie. – To przynajmniej jest jakaś wiadomość – mówi Stefania Tomczak, matka Joanny. Niedawno w telewizji córka marynarza, który zatonął w morzu wraz ze swoją barką, zwierzała się, że nigdy nie przypuszczała, iż będzie mieć takie marzenie: pochować ojca. Stefania Tomczak – jakkolwiek by to brzmiało – jej zazdrości: córka marynarza przynajmniej ma pewność, co stało się z ojcem. Anna Dziurka, psycholog z Fundacji Itaka, zajmującej się poszukiwaniami zaginionych i pomagającej ich rodzinom, tłumaczy: – Przeżycie żałoby przynosi rodzinie ulgę.