Społeczeństwo

Kilka pożytków z ptaszka

Czego człowiek może nauczyć się od ptaków

Rys. Mirosław Gryń Rys. Mirosław Gryń
Rozmowa z Przemysławem Chylareckim o tym, jak znaleźć partnera, oszukać go, mieć jak najwięcej dzieci i przy tym się nie narobić

Juliusz Ćwieluch: – Czy podglądając ptaki przez lornetkę możemy dowiedzieć się przy okazji czegoś o ludziach, skoro ptakom znacznie bliżej do dinozaurów?

Przemysław Chylarecki: – Ptaki to właściwie opierzone dinozaury czy, inaczej mówiąc, współcześnie żyjące dinozaury. Duża część dinozaurów też pewnie była opierzona. Nie jesteśmy szczególnie bliskimi krewnymi. Jednak mimo że my reprezentujemy dosyć wysoko zaawansowane w ewolucji kręgowce, mierzyliśmy się z podobnymi problemami ewolucyjnymi. Jak znaleźć partnera, jak się chronić przed drapieżnikami, przed różnymi okresami pogody. Globalnie problemy często mamy podobne.

 A rozwiązania?

To zależy od problemu. Ale w pewnych kwestiach zasadniczych jesteśmy czasami zaskakująco podobni do ptaków. Szczególnie w tych wypadkach, gdzie dominantą działania jest założenie, żeby zostawić po sobie jak najwięcej potomstwa, a niekoniecznie, żeby to potomstwo samemu wychowywać.

Ptaki przedstawiane są jako synonim oddanych i pełnych poświęcenia rodziców, burzy mi pan stereotyp.

Z łatwością mogę podać przykłady realizujące ten stereotyp. Ale w ewolucyjnym wyścigu różne gatunki wypracowały sobie różne strategie. Są gatunki, u których związek samca z samicą ogranicza się tylko do kopulacji, a problem potomstwa zgrabnie przerzucony zostaje na samicę. Dzięki temu samca omija robienie gniazda, inkubacja jaj przez ponad miesiąc i wychowanie młodych, na co potrzebny bywa kolejny miesiąc. Biorąc pod uwagę, że ptasi okres lęgowy trwa krótko, te dwa miesiące oznaczają stracony cały rok krótkiego ptasiego życia i urastają do zupełnie innych rozmiarów.

Dlaczego samica daje sobie robić koło pióra?

W kwestię rozmnażania z góry wpisany jest konflikt interesów. Wielu kobietom nie muszę tłumaczyć, że płcie w procesie wychowania potomstwa wcale nie muszą ze sobą kooperować. Jeżeli potrafisz wmanewrować partnera w taki układ, że on bierze na siebie wszystko i da radę, no to jest świetnie. Głuszec, cietrzew czy batalion – tam samcom się udało. Ale przy strusiu czy płatkonogach to samica jest górą i wychowanie potomstwa jej nie interesuje.

To jakieś układy ekstremalne.

Proszę nie przesadzać. Ekstremalne układy mamy u remiza. Z perspektywy lornetowego obserwatora to miła ptaszyna. Mniejszy od wróbelka, żyje nad jeziorami i rzekami. Buduje gniazdka z kwiatów topoli, takie piękne wiszące kule. Kiedy już spotka się z samicą, potrafi być bardzo opiekuńczy, a raczej przedsiębiorczy, bo tak naprawdę pilnuje jej jedynie po to, żeby mieć pewność, że to on ją zapłodnił. Posuwa się nawet dalej i bierze się za budowę gniazda. Nieuchronnie zbliża się taki moment, kiedy ktoś tymi jajami musi się zająć i zacząć je wysiadywać. I teraz rozpoczyna się wyścig z czasem, kto pierwszy da dyla. Samica też nie jest w ciemię bita. Zniesione jajeczka zagrzebuje w puchu i kombinuje, jak by je tu zostawić samcowi na głowie.

Czy może tak być, że przekombinują i porzucą jaja równocześnie?

Owszem. Mniej więcej co piąta para traci jaja. Nikt ich nie wysiaduje, a to zmarnowanie całej inwestycji. Oba ptaki w tym samym momencie, z grubsza, bo to może być różnica godziny czy kilku, porzucają gniazdo.

To jak one w ogóle przetrwały ewolucję?

Sprytnie dublując cały proces. Remiz, który porzuca pierwsze gniazdo, leci budować następne z nowym partnerem. Istnieje 20 proc. ryzyka, że pierwszy lęg się zmarnuje, ale w sumie i tak wiarołomny remiz wykonuje 180 proc. normy, bo tak naprawdę to chodzi tylko o jedno – maksymalizować swój sukces reprodukcyjny.

Ludziom trudno porzucić dziecko. Na ile mamy to narzucone przez cywilizację?

To pytanie do antropologa. Jako ornitolog chciałbym tylko zwrócić uwagę, że o ile u ptaków samiec czy samica są w stanie wysiedzieć jaja i wykarmić młode, o tyle mężczyzna miałby ogromny kłopot z wykarmieniem dziecka. Przynajmniej do niedawna tak było. W efekcie u ludzi ta strategia weszła do repertuaru zachowań ze sporym poślizgiem czasowym. Helen Fisher zbadała, że w większości współczesnych społeczeństw małżeństwo rozpada się mniej więcej cztery lata po urodzeniu dziecka. Tyle potrzebują rodzice, żeby wiedzieć, że jego przyszłość jest w miarę pewna. To znaczy wtedy ludzki samiec jest pewien, że dziecko się nie zmarnuje. Remiz od początku zakłada, że samica da sobie radę, więc nie traci czasu i zaczyna cykl na nowo.

Rozumiem, że strategia: rób dziecko i w nogi, nie jest w mainstreamie ptasich związków.

Owszem, realizuje ją mały procent gatunków. Wiodącym modelem jest monogamia socjalna, czyli dwa ptaki kooperujące ze sobą w procesie wychowawczym, choć tutaj też trwa przeciąganie liny, kto ile energii poświęci. Czasem, jak u sikorek, samica siedzi sama, samiec w tym czasie nic nie robi.

A kto karmi samicę?

Samiec, ale do siedzenia na jajach nie da się go zmusić. Owszem, musi ją karmić co kilkanaście minut. Jednak w przypadku wielu innych gatunków rodzice wysiadują jaja na zmianę. To nie jest układ pod tytułem: kochamy się; raczej kooperacja wymuszona. W przewidzianym konflikcie interesów jest tak: wychowujemy, bo nie mamy lepszego pomysłu na to, żebyśmy zrealizowali i zmaksymalizowali swój sukces reprodukcyjny.

A jak u ptaków wygląda kwestia zdrady?

To zjawisko absolutnie powszechne. I przez to normalne. Normę wyznacza frekwencja tych zachowań. W ogromnej większości gatunków wróblowatych normą jest to, że mniej więcej 20–30 proc. dzieci pochodzi nie od tego partnera, który je karmi. To też element ewolucyjnego wyścigu zbrojeń. Samicy zależy na tym, żeby mieć dzieci z obcym samcem. Na chwilę wlatuje na terytorium sąsiada, załatwia szybko sprawę, wraca i udaje, że wszystko jest OK. U ptaków każde jajeczko może być zapłodnione osobno. One przechowują spermę przynajmniej przez miesiąc. Prawdopodobnie samica umie kontrolować, którą spermą zapłodni które jajeczko. Wszystko zgodnie z zasadą: jeżeli mam więcej dzieci z lepszymi genami (od sąsiada), to znaczy, że prawdopodobnie będę miała więcej wnuków.

A jak to wygląda w liczbach u ludzi?

Z badań wynika, że mniej więcej 10 proc. ludzkich dzieci jest z pozamałżeńskich związków.

Najbardziej ekstremalną strategię na wychowanie potomstwa mają chyba kukułki.

To czyste pasożytnictwo. Kukułki mają wyselekcjonowaną grupę ptaków, którym podrzucają swoje jaja. Chodzi o to, żeby zbytnio nie różniły się od tych, które już są w gnieździe, bo fałszerstwo wyjdzie i zastępczy rodzic zniszczy takie jajo. W Polsce ten wątpliwy zaszczyt przypada w udziale trzcinniczkowi albo kapturce. Kukułka przylatuje do obcego gniazda, bierze w dziób jedno jajo gospodarza, błyskawicznie składa swoje i odlatuje. I na tym jej macierzyństwo się kończy. Dba o to, żeby liczba jaj w gnieździe była ta sama.

Ptaki umieją liczyć?

Tak. Udowodniono, że przynajmniej niektóre gatunki potrafią liczyć.

Co dalej z kukułką?

Pisklę kukułki wcześniej się wykluwa, bo ma rzeczywiście krótszy okres inkubacyjny i wyrzuca z gniazda wszystkie inne jaja lub świeżo wyklute pisklęta gospodarza. Dla gospodarza jest to klęska totalna. Mimo to karmi pisklę kukułki jak własne. Z jakichś powodów nie potrafi rozpoznać podrzutka. Jest mnóstwo wspaniałych zdjęć, na których widać, jak siedzi taka wielka kukułka, znacznie większa od tego swojego gospodarza. Ojciec czy matka zastępcza siedzą jej na głowie i karmią do dzióbka.

Czyli w pewnym momencie oni są niewolnikami tego dziecka? Czy ono może im zrobić krzywdę?

Nie, nie jest w stanie nic im zrobić. Jest absolutnie od nich zależne. Ale jest pewne, że w tajemniczy sposób te ptaki w pewnym momencie „ślepną”, przestają dostrzegać, że coś jest nie tak.

A może one są zadowolone: patrz, jakiego wychowaliśmy wielkiego dzieciaka?

To nie jest takie proste. Kukułki nie tylko opanowały mechanizm podrzucania jaj, ale i zabezpieczyły swoje pisklęta w system bodźców sensorycznych, które w pewien sposób ogłupiają zastępczych rodziców. Po prostu nie mogą przestać karmić tego pisklęcia. Jakieś 10 lat temu badacze z Wielkiej Brytanii wykazali, że tym bodźcem jest łączne działanie otwartego dzioba i świergotu pisklęcia kukułki, działające dokładnie z siłą oryginalnego lęgu gospodarza. To trochę jak u ludzi. Nie sposób nie zareagować na płacz dziecka.

Czyli nieważne, jaką masz strategię, ważne – jaką masz skuteczność.

Z punktu widzenia ewolucji dążenie do rodzicielskiej doskonałości jest stratą czasu. To trochę jak ze współczesnym przemysłem. Samochody psują się coraz szybciej, ale wcale najlepiej nie sprzedają się te, które psują się najrzadziej. Wygrywa ta firma, która choć jest tandeciarska, daje produkt wystarczająco mocny, żeby dociągnął do określonego etapu, na tyle atrakcyjny, żeby zachęcić do kupienia. A później i tak już tylko myślisz, żeby go wymienić na inny model. I kółko się kręci. Z tą tylko różnicą, że w ewolucji środowisko cię testuje. Nie możesz puścić kompletnych niedoróbek, które padną na pierwszym zakręcie. Czyli trzeba trochę więcej, ale absolutnie nic więcej niż to, co potrzeba. Ewolucja polega na tym, żeby pozostawić po sobie jak najwięcej dzieci. Kropka. Nic więcej się nie liczy.

Żeby dobrze wychować i wykształcić dzieci, wiele osób ogranicza się do jednego, góra dwojga potomków. Rodziny patologiczne takich hamulców nie mają.

Znany genetyk, noblista Francois Jacob powiedział, że ewolucja to nie wielki inżynier, ale zwykły domowy majsterkowicz, który kleci cokolwiek naprędce, szybko, byle jakoś działało, czyli zostawiło swoje geny w następnych pokoleniach. Nie chodzi jej wcale o to, żeby zrobić supermaszynę, moralną, inteligentną.

Czyli to, że my się tak gimnastykujemy i wkładamy tyle energii w wychowanie naszych dzieci, jest tak naprawdę stratą energii. Oczywiście z punktu widzenia ewolucji.

Obiektywnie tracimy energię na wychowanie dzieci, można to robić z większym lub mniejszym zaangażowaniem, ale bez tego jesteśmy w ogóle poza ewolucyjną rozgrywką. W końcu jednak to każdy sam określa, która strategia jest mu najbliższa. A ewolucja go z niej rozliczy.

Dr Przemysław Chylarecki - biolog, były prezes Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, adiunkt w Muzeum i Instytucie Zoologii PAN. 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną