Jadwiga Podoluk, od września 2008 r. lokatorka kontenera socjalnego, mówi: – Z blaszakiem jest jak z moim życiem: trzeba się z nim pogodzić. Pyta, czy ma tłuc pięściami w blachę i rozpamiętywać, że kiedyś mieszkała w M-4? To pytanie do wszystkich, którzy jej nowe osiedle porównują do blaszanego getta. – Czy cieszyć się, że nie tułam się po noclegowaniach, nie chodzę głodna i mam własną ubikację? – drąży dalej. Woli się cieszyć.
Ma kolejny adres w życiu: Żory, ulica Kolejowa. – Marzyłoby się, żeby na stałe. Na razie dostała go na trzy lata. – Ale mnie się już nie polepszy na tyle, żeby stąd wyjść. Większość z blisko 30 osób przekwaterowanych do blaszaków ma umowy na rok.
Kontenery ulokowano za torami, po drugiej stronie dworca PKP, na dawnym placu składowym. Miejsce dobre, bo nie wystawione na widok publiczny. Bieda nie ma tu kogo drażnić. Teren ogrodzony jest siatką; pewnie stąd skojarzenia z gettem. Sąsiad ironizuje: – Przyjmijmy, że mieszkamy na modnym osiedlu monitorowanym.
W pobliżu niewielka rzeczka, las i opuszczony dom z dzikimi lokatorami. Nazywają go Banderosa. Bastion bezdomnych i nie wiadomo kogo jeszcze. Dla wielu z blaszaków to życiowy punkt odniesienia – widać gołym okiem, że może być gorzej.
Zdzisław Baranowski, były górnik, mówi, że korzeni w kontenerach nie zapuści, ale teraz dobrze się tu czuje. Nie trzeba się z życia tłumaczyć. – Każdy z sąsiedztwa wie, skąd kto przyszedł i na czym siedzi.
Pani Podoluk kilka lat temu wstąpiła do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego.