Dziennikarzy motoryzacyjnych jest w Polsce niewielu – wszyscy się znają. Wspólne bankiety, wyjazdy sponsorowane, targi, salony, auta do testów. Męskie środowisko. Jeśli na mieście wypływa nagle takie cacko jak Ferrari – wie się, który z chłopaków nim jeździ.
Rok temu w wartym kilkaset tysięcy złotych czerwonym Ferrari 360 Modena pokazuje się Maciek Zientarski, zwany Zientarem. Auto pożycza od znajomego. I dzieje się coś dziwnego: Maciek Pruszyński, zwany Siwym, z którym od lat prowadzą programy w telewizji, zamiast podziwiać Ferrari, wpada w panikę. – Mówiłem: Maciek, nie wsiadaj do niego, proszę cię – opowiada Siwy. – Ja w ogóle nie chciałem słyszeć o wsiadaniu do tego samochodu. Coś mnie tknęło.
Przed wypadkiem
Beata, żona Maćka, pamięta jego pokój z młodości: biurko zarzucone częściami silnikowymi, bo on właśnie składa motocykl Simson. Pod balkonem w bloku blaszana budka, którą on nazywa garażem. W garażu chłopaki z osiedla przyglądają się, jak majsterkuje. Przychodzi Beata. Mieszkają z Beatą niedaleko siebie, na Ursynowie. Przychodzi do garażu ojciec Maćka, Włodzimierz; lubią go, jest znany. W telewizyjnym programie „Jarmark” opowiada o samochodach. Jest pionierem dziennikarstwa samochodowego w Polsce. Poza tym ma fajnego Forda. Włodzimierz Zientarski opowiada do dziś, jak w latach 80. zamieniają na giełdzie samochodowej stare Volvo na Forda Customa. W rozliczeniu dostają jeszcze kajak.
Maciek jeździ tym wielkim Customem do liceum i szpanuje między małymi Fiatami nauczycieli. Matury nie zdaje, nie idzie na studia, tylko auta i motory go kręcą. W 1994 r. ojciec łapie grypę i Maciek musi jechać za niego na rajd Camel Trophy. Robi świetne zdjęcia i przebojem wchodzi do dziennikarskiej branży auto-moto.