Ostatnio wplótł się w sen taki lejtmotyw, w którym Jerzy Pasternak tańczył u starszej córki na weselu. A więc: robi się coraz większy. Wielki jak góra. Ale znów nie ma siły, żeby utrzymać na rękach tę młodszą córkę, Paulinę.
Paulina leży od czterech lat. Zanim zdarzył się wypadek, studiowała na pierwszym roku prawa. Kolega, równolatek, wiózł ich pięcioro z sylwestra. Lekarze powiedzieli, że stanęło jej serce i że to pewnie ze strachu. A więc śpiączka, roślina, zanik neuronów, brak szans i brak sensu leczenia. I nawet nic im się nie śni, mówili lekarze, wiadomo to z publikacji naukowych. Przy takiej rujnacji neuronów nie ma szansy na sny. Dwa lata później Jerzy wiózł córkę samochodem do szpitala. Biodro złamane, bo przykurcz mięśni taki, że staw nie wytrzymał, ale karetki nie dali. Na światłach jakieś auto z tyłu uderzyło ich w zderzak. Paulina się zerwała, przerażona krzyczała i szarpała głowę. Aż Jerzy pomyślał, że się obudziła. Ale chwilę później była już bezwładna, jak zawsze od wypadku. W śpiączce nie ma spektakularnych, nagłych obudzeń.
Ewie, młodej prawniczce, jeśli się coś śni, to właśnie to: że mama otwiera oczy i siada. Dużo mówi, jakby chciała nadrobić ten czas, gdy jej nie było. To sen rozbijak, opowiada Ewa. Najpierw niby jest z niego energia, optymizm i nadzieja. Lecz zaraz potem poczucie bezradności. Bo co by zobaczyła mama, gdyby naprawdę wstała? Swoje zrujnowane ciało? Zachwiane życie córek, które od dwóch lat dzielą tydzień na pół, zostawiają pracę, kariery i znajomych w Warszawie, żeby pojechać pociągiem dwieście kilometrów do mamy i zamienić się z rodzoną siostrą w opiece?