Przede wszystkim kruszeją fundamenty, na których opierała się pozycja establishmentów medialnych, politycznych i gospodarczych. Manuel Castells, amerykańsko-hiszpański socjolog, jeden z najwybitniejszych badaczy dzisiejszego sieciowego społeczeństwa, podczas swej niedawnej wizyty w Warszawie tłumaczył: „Media zawsze związane były z władzą. Źródłem władzy może być siła i przemoc. O wiele jednak ważniejsza jest kontrola umysłów. Stąd kluczowa dla problematyki władzy rola kultury i mediów”. Castells tłumaczy dalej, że porzucić należy naiwną koncepcję mediów jako czwartej władzy. Media bowiem z jednej strony są biznesem i to właśnie komercyjna logika ma duży wpływ na sposób, w jaki komponowane są gazety i programy telewizyjne. Jak bowiem mawiają Amerykanie, na koniec dnia chodzi o to, żeby bilans zysków i kosztów był dodatni. Treść dostarczana przez media ma przyciągnąć widownię, którą można „zmonetyzować”, oferując dotarcie do niej reklamodawcom.
Reklamodawca potrzebuje mediów, by dotrzeć do umysłu odbiorcy z komunikatem o swojej ofercie. Podobnie ludzie władzy potrzebują mediów, by uwodzić swych wyborców. Współczesna polityka jest polityką medialną, przekonuje Castells, a medium dominującym pozostaje telewizja, narzucająca podstawowe reguły gry publicznej debacie: co nie istnieje w telewizji, tego po prostu nie ma. Co jednak dzieje się, gdy świat mediów ewoluuje i za sprawą nowych technologii pojawiają się nowe formy społecznej komunikacji? Zmienić się musi także świat władzy i biznesu. W życie wchodzą kolejne roczniki pokolenia sieci, dla których medium centralnym nie jest już telewizja, lecz Internet. Dla nich nie istnieje to, czego nie ma w Google.
Internet jest klasycznym przykładem innowacji radykalnej. Pojawił się w przestrzeni społecznej nagle, traktowany początkowo jako techniczna ciekawostka, godna bardziej zainteresowania miłośników elektronicznych gadżetów i cyfrowych nowinek niż poważnych ludzi.