Rzeczywistość przechodząca najśmielsze marzenia w przypadku Marcina Oleksego wyglądała tak: wsparty o kulach stoi w galowym rynsztunku na scenie podczas gali FIFA podsumowującej ubiegły piłkarski rok. Przed nim nagroda za najładniejszą bramkę roku, a brawa biją mu siedzący w pierwszym rzędzie supergwiazdorzy – Leo Messi i Kylian Mbappé. Ten zresztą przegrał w tej kategorii z Oleksym. A sam gol roku padł w ligowym meczu Warty Poznań ze Stalą Rzeszów. Marcin (Warta) stał przed polem karnym rywala, dostał z prawego skrzydła lekko podciętą wrzutkę, piłka leciała akurat na wysokości, by uderzyć z przewrotki. Ułamek sekundy później piłka trafiona w powietrzu na wysokości mniej więcej półtora metra trzepotała już w siatce. A Marcin podnosił się z murawy i ledwo zdążył pozbierać kule, już utonął w objęciach kolegów.
Gdy trzy lata temu rozpoczął regularne treningi w ampfutbolowej drużynie w Polkowicach (ostatecznie nie przetrwała), nie ukrywał, że mierzy wysoko. – Mówiłem w szatni, że chcę dla tej odmiany futbolu zrobić coś spektakularnego – wspomina. Nie ma renomy najgroźniejszego ani najskuteczniejszego napastnika, a na jego stosunkowo skromny dorobek bramkowy w lidze w poprzednim sezonie Ekstraklasy (8 goli; król strzelców, Bartosz Łastowski, zdobył 27 bramek) wpłynął fakt, że szuka na boisku rozwiązań niebanalnych, poluje na widowiskowe bramki. Zresztą w reprezentacji Polski uznano, że większy pożytek jest z niego w obronie.
Pierwsza odsłona futbolowej przygody Marcina Oleksego miała miejsce w IV-ligowej Koronie Kożuchów. Grał tam jako bramkarz, był nawet powoływany do reprezentacji województwa, ale wielkich widoków na sportowy awans nie było. Z piłką wygrał życiowy pragmatyzm. – Byłem po dwudziestce, spotkałem Ewelinę, kobietę życia.