Iga tańczy sama
Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?
Wielkoszlemowy sezon właśnie dobiegł końca, przed nami już tylko tenisowe ostatki, więc tradycyjnie zaczyna się okres podsumowań. W przypadku Igi Świątek szklanka jest jednocześnie do połowy pełna i pusta. Obroniła pierwsze miejsce w rankingu WTA, ma jak na razie najlepszy bilans tegorocznych spotkań (54–7), wygrała pięć turniejów, w tym po raz kolejny – czwarty już – wielkoszlemowy French Open. Bilans jej zarobków na korcie wzrósł do ponad 32 mln dol., co pozwoliło 23-latce wskoczyć już do najlepiej wynagradzanej dziesiątki wszech czasów. Grzechem byłoby narzekać.
Z drugiej strony nie da się nie zauważyć, że w pozostałych turniejach wielkoszlemowych wypadła blado. Najdalej zaszła niedawno w Nowym Jorku: do ćwierćfinału, w którym w nieco ponad godzinę została jednak zmieciona z kortu przez Jessicę Pegulę, światowy numer trzy. W Wimbledonie przegrała już w trzeciej rundzie z Kazaszką Julią Putincewą; w Australian Open na tym samym etapie – z młodą Czeszką Lindą Noskovą; a czary goryczy dopełnia półfinałowa porażka z Chinką Qinwen Zheng na paryskich igrzyskach, gdzie rywalizacja toczyła się na ulubionych ceglanych kortach Igi. Wszystkie te bolesne przegrane da się sprowadzić do wspólnego mianownika: liderka rankingu ma niewytłumaczalne przestoje, seriami psuje uderzenia (najlepiej ilustruje to zatrważający bilans własnych niewymuszonych błędów), a co najdziwniejsze – wpada na korcie w dziwny stupor, nie potrafi zmienić stylu gry i nie reaguje na podpowiedzi trenera Tomasza Wiktorowskiego.
Niewiele brakowało, by sezon poszedł na straty. W czerwcu Iga jechała z Paryża, dzierżąc tytuł królowej, ale w drugiej rundzie przetrwała cudem. W meczu z Naomi Ōsaką – byłą liderką rankingu, która po długiej przerwie wymuszonej najpierw walką z depresją, a następnie ciążą i macierzyństwem, znów gra na pełnych obrotach – Świątek przegrywała w trzecim secie 2:5 i była o dwie piłki od odpadnięcia z turnieju.