Iga Świątek przegrała w finale Madrid Mutua Open z Aryną Sabalenką w trzech setach (3:6, 6:3 i 3:6). Światowa jedynka uległa wiceliderce zasłużenie, choć niełatwo pisać te słowa, gdy się kibicuje Polce.
Iga Świątek ma za sobą sezon życia. Jest numerem 1 kobiecego tenisa, z ogromną przewagą nad rywalkami. Zarabia dziesiątki milionów złotych. Stała się najsłynniejszą Polką świata. Wciąż pytamy: skąd ona się wzięła?
Sezon wchodzi już w okres schyłkowy, z ostatnim ważnym akcentem w postaci turnieju WTA Finals (na początku listopada w Teksasie), a kolejna wielkoszlemowa karuzela rozpoczyna się w styczniu w Melbourne.
Iga Świątek pokazała w finale US Open wielką klasę. Pokonała Ons Jabeur w dwóch setach 6:2, 7:6 (7:5). Po dwóch w Paryżu w Nowym Jorku przyszedł czas na trzeci wielkoszlemowy tytuł. To jeden z największych triumfów polskiego sportu – nie tylko w tym roku.
Iga Świątek zostaje w Nowym Jorku do ostatniej turniejowej piłki, oby zwycięskiej. W półfinale nie dała się pokonać rozpędzonej Arynie Sabalence. Po pierwszym przegranym secie wygrała w dwóch kolejnych – 3:6, 6:1, 6:4. Finał z Ons Jabeur w sobotę wieczorem.
Było sporo nerwów, ale najważniejsze, że Iga Świątek jest w półfinale tenisowego US Open. Pokonała Amerykankę Jessicę Pegulę 6:3, 7:6 (7:4).
Narodowo-sportowe bicie piany nieźle koresponduje z narracją straży granicznej o zasadności deportacji kogoś, kto nie mieści się w granicach nie tyle polskości, ile prawa do przebywania nad Odrą i Wisłą.
Zbliżający się właśnie do finału Wimbledon to turniej jedyny w swoim rodzaju – wpisany w staroświecką klubowość i angielskość. Miło, że tym razem z numerem 1 startowała tutaj Polka.
Tenisowe profesjonalistki, które wszystko podporządkowały karierze, można liczyć w setkach. Mają na usługi fachowców, rozpisaną każdą minutę zawodowego życia. A ostatnio wygrywa tylko jedna – Iga Świątek. To aż nielogiczne. Ale wytłumaczalne.
Iga Świątek powtórnie wielkoszlemową mistrzynią w Paryżu. Finałowy mecz przeciwko Cori Gauff ułożył się jak marzenie. Nie było właściwie żadnego momentu, w którym można było się obawiać o wynik.