Falowanie Igi
Falowanie Igi Świątek: co się zmieniło? To był słodko-gorzki sezon. W maszynerii coś się zacięło
Trudno kończyć sezon z podniesioną głową, gdy ostatni mecz się przegrywa. Morale siada. Iga Świątek zawalczyła na finiszu, co rzecz jasna cieszy. Na wynik to się jednak nie przełożyło – Amerykanka Amanda Anisimova wygrała 6:7, 6:4, 6:2, eliminując Polkę z wieńczących tenisowy rok rozgrywek WTA Finals. „To już najwyraźniej nie wystarcza”, stwierdziła sama Iga w pomeczowym wywiadzie. „To”, czyli fizyczna forma, intensywność gry, zawrotne tempo i wiara w odwrócenie losów meczu. Kiedyś „to” wystarczało. Co się zmieniło?
Bajgle i bagietki
Na papierze nie jest źle, jest nawet więcej niż dobrze. Iga dołożyła do gabloty trzy trofea (Wimbledon, Cincinnati, Seul), ma dopiero 24 lata, a na koncie 25 turniejowych tytułów, w tym sześć wielkoszlemowych. Kończy rok na drugim miejscu rankingu WTA. Bardzo poprawiła serwis. Posłała na drugą stronę siatki prawie dwa razy więcej (ponad 230) asów niż w poprzednich sezonach. „Powiedzieć, że o samo tempo serwisu chodzi – to by było krzywdzące” – komentowała z uznaniem Amerykanka Madison Keys, którą Iga zmiotła z kortu w Rijadzie. Pierwszy serwis Polki jest kąśliwy, różnorodny, zabójczo szybki. Ale i podwójnych błędów przy podaniu jest dwa razy więcej niż zwykle. To koszt wpisany w takie ryzyko.
A jednak czuć niedosyt, i to głównie u samej Igi. Fani, dopieszczani sukcesami i trochę do nich przyzwyczajeni, dzisiaj śledzą mecze z duszą na ramieniu i w poczuciu dysonansu: Polka bywa nieprzewidywalna. Wimbledon, po roku oczekiwania na kolejny tytuł, to bezprecedensowy, historyczny sukces Igi, która polubiła londyńskie trawniki z wzajemnością. Zresztą pierwszy finał w sezonie też osiągnęła na trawie, w niemieckim Bad Homburg. To był pierwszy zdany test również dla trenera Wima Fissette’a.