To nie był dzień Polki, ale ani na moment nie zwątpiła w siebie i dzięki temu po Wimbledonie i Cincinnati okazała się niepokonana w Seulu.
Iga Świątek się nie poddaje
Zaczęło się od nerwów Polki i pewności w grze Rosjanki. Nie pomogły zmiana rakiety ani pojedyncze wygrane piłki. Po trzykrotnym przełamaniu Aleksandrowa szybko wygrała seta 6:1. Imponowała spokojem i pewnym serwisem. To był smutny widok, gdy nasza faworytka tak zdecydowanie ustępowała rywalce.
Po wizycie w szatni podopieczna Wima Fissette’a przełamała serwis rywalki na początku drugiego seta (Aleksandrowa pomogła też błędami). Ale to nie był znak trwałej zmiany, bo Rosjanka natychmiast odrobiła straty, a dalej – choć przełamań już nie było – lepsze wrażenie ciągle robiła przeciwniczka Igi.
Polka z mozołem zbierała punkty, zmagała się z returnową słabością, ale nie oddawała własnych gemów. Tak doszło do tie-breaka, w którym nastąpiła metamorfoza serwisowa naszej mistrzyni. Wygrana 7:3 w tej dogrywce i 7:6 w całym secie. Kilkanaście minut wcześniej trudno było o optymizm, ale Świątek nigdy nie poddaje się do ostatniej piłki.
Teraz powinno być łatwiej? Błędna kalkulacja. Po trzech podwójnych pomyłkach serwisowych Polka znów oddała gema, by po chwili odrobić stratę (było 3:3). Najciekawsza była końcówka, w której raszynianka nagle poprawiła dyspozycję. Widać było, że już nie odda zwycięstwa. 7:5 w ostatnim secie i wielka ulga.
Powrót do Azji
Jeszcze raz okazało się, że nie można typować wyniku przed meczem. Kilka tygodni temu w Nowym Jorku Aleksandrowa nie miała nic do powiedzenia w pojedynku z Igą. Dziś była bardzo blisko rewanżu. To nie był może wielki mecz, nie zachwycał poziomem, ale kolejny puchar bardzo cieszy, bo wymagał wysiłku i odporności nerwowej. Finał trwał dwie godziny i 45 minut.
W ubiegłym roku Igi Świątek nie było w Azji (musiała – z sukcesem – zmierzyć się z zarzutem o doping). Co wówczas było przekleństwem, teraz jest szansą na częściowe odrobienie punktowych strat do liderki światowego rankingu Aryny Sabalenki, której nie było w Seulu i nie będzie w Pekinie. Wróci pewnie w Wuhanie, bo tam będzie bronić 1000 pkt i bezpiecznego prowadzenia w zestawieniu WTA.
Polka przez długi czas oficjalnie odżegnywała się od przywiązywania wielkiej wagi do rankingowej pozycji, ale niedawno bodaj Wim Fissette zdradził, że bardzo przeżyła pożegnanie z „jedynką”. Zwycięstwo w Seulu to pierwszy krok w kierunku zasypania ponadtrzytysięcznej punktowej przepaści między dwoma najlepszymi tenisistkami świata. Dodajmy jasno, że trzeba by wyjątkowego zbiegu okoliczności, żeby pogoń zakończyła się powodzeniem jeszcze w tym roku. Świątek musiałaby być niepokonana, a Sabalenka wręcz przeciwnie – pokonywana bardzo szybko w wielu turniejach.
Na kortach w Seulu nie pojawiło się wiele topowych zawodniczek. Jekatierina Aleksandrowa będąca turniejową „dwójką” jest 11. w rankingu WTA. Inaczej będzie w rozpoczynającym się „tysięczniku” w Pekinie i październikowych zawodach tej samej rangi w Wuhanie. Po azjatyckiej części touru czekać będziemy już tylko na rywalizację ośmiu tegorocznych najlepszych tenisistek w WTA Finals – w tym roku w Rijadzie.