Wiadomo, że drużyna Polski zawsze walczy o najwyższe cele. Chyba jednak mało kto spodziewał się zwycięstwa tak miażdżącego. Bez straty seta. Najpierw z Japonią, później z Brazylią i na koniec w finale z Włochami. Sukces jest wielki, tak samo jak styl jego osiągnięcia.
Pokaz mocy naszych siatkarzy
Niedzielne spotkanie chwilami przypominało lata 70., gdy to Polacy uczyli Włochów siatkówki na najwyższym poziomie. W miarę wyrównany był tylko pierwszy set, ale i tak inicjatywa należała do ludzi Grbicia. Od początku po naszej stronie siatki nie było słabych punktów. Od sensacji ostatnich miesięcy, 20-latka Jakuba Nowaka, po mocarnego Wilfredo Leona. Komentatorzy chwalili kolejno wszystkich zawodników i każdy element gry.
Drugi set rozpoczął się od kuriozalnych, na tym poziomie, kłopotów naszych przeciwników z ustawieniem na boisku. Przez dłuższą chwilę trwało spore zamieszanie. To świadczyło o zaskoczeniu postawą Polaków, którzy świetnie przyjmowali nawet najsilniejsze zagrywki, a sami sprawiali serwami mnóstwo zamieszania. Ataki kończył nie tylko Leon, ale także Kamil Semeniuk i często Kewin Sasak. Trener dość rzadko korzystał z możliwości zmian, choć zmiennicy też mieli spory wkład w zwycięstwo, np. nowicjusz Szymon Jakubiszak.
Trzecia i, jak się wkrótce okazało, ostatnia partia to prawdziwy pokaz mocy naszych mistrzów. Wychodziło im prawie wszystko, a do tego dopisywało szczęście. Większość spornych sytuacji kończyło się punktami wyświetlanymi po polskiej stronie. 11 pkt różnicy w wyniku seta to nokaut, zwłaszcza gdy grają ze sobą ekipy z najściślejszej czołówki. Włosi i ich trener od pewnego momentu liczyli tylko na trochę niższy wyrok. Tak rozpędzonych Polaków w tym dniu chyba nikt nie byłby w stanie zatrzymać.