Od 1989 r. wszystkie „bratnie kraje” bloku radzieckiego przechodziły transformację ustrojową, ale żaden – tak radykalnej jak NRD. Polacy, Węgrzy, Litwini przebudowywali swoje państwo od wewnątrz, wyłaniając nowe elity, na własny rachunek popełniając błędy i odnosząc sukcesy. Natomiast enerdowcy niemal z dnia na dzień otrzymali nie tylko gotowy ustrój Republiki Federalnej, ale i zachodnich opiekunów, którzy przejęli kluczowe stanowiska w administracji, gospodarce, sądownictwie i szkolnictwie wyższym.
Najszybszy wariant
Na Niemców z obu krajów zjednoczenie spadło jak grom z jasnego nieba. Choć w konstytucji Republiki Federalnej zapisany był nakaz jednoczenia, to jednak większość zachodnich Niemców pogodziła się z trwałym podziałem, licząc co najwyżej na jakąś liberalizację NRD. W najśmielszych marzeniach – na status podobny do Austrii. W Bonn było wprawdzie ministerstwo do spraw ogólnoniemieckich, ale gdy doszło co do czego, to okazało się, że szuflady są puste. Nie było żadnych planów jednoczenia dwóch organizmów państwowych. Z kolei na wschodzie marzeniem była najwyżej swoboda podróżowania, bo przecież „Moskwa nas nie wypuści…”.
Gdy jednak wypuściła, to nie było czasu na roztrząsanie różnych modeli, bo – jak zresztą pokazał pucz Janajewa w 1991 r. – konstelacja na Kremlu znów mogła się zmienić. Wybrano wariant najszybszy. Nie tyle zjednoczenia dwóch równorzędnych podmiotów, ile przystąpienia NRD do Republiki Federalnej na mocy artykułu 23, który później został zmieniony tak, by nie było wątpliwości, że nie dotyczy terenów za Odrą i Nysą.