Upadek muru berlińskiego uczynił Michaiła Gorbaczowa wielce szanowaną osobistością – zarówno w Niemczech, jak i na całym Zachodzie. Jak pan ocenia jego historyczne zasługi?
Dmitrij Miedwiediew: Mnie, jako głowie państwa, nie przystoi wystawiać cenzurek moim poprzednikom. Niemcy i inne państwa europejskie chwalą Gorbaczowa za to, że runęła żelazna kurtyna. Natomiast jego zasługi dla naszego kraju oceniane są rozmaicie. Rozpad Związku Radzieckiego przypadł na okres jego kadencji. Bardzo wielu Rosjan ma poczucie, jakby wówczas utracili swój kraj, i za to właśnie Gorbaczowowi przypisują odpowiedzialność. Słusznie czy nie – o tym niech wyrokują historycy.
Pański poprzednik, Władimir Putin, nie był tak powściągliwy. Nazwał rozpad ZSRR „największą geopolityczną katastrofą XX wieku”.
On tego nie łączył z nazwiskiem Gorbaczowa, pod tym względem był równie powściągliwy jak ja. Tamto załamanie było wstrząsem dla wszystkich mieszkańców ZSRR – niezależnie od tego, czy uznawali to za osobistą katastrofę, czy za konsekwencję panowania bolszewików. Było to zresztą naprawdę dramatyczne wydarzenie: naród, który od dziesiątków, a niekiedy nawet od setek lat stanowił jedność, znalazł się nagle na obszarze kilku różnych krajów. Urwał się kontakt z rodzinami i z bliskimi.
W wystąpieniu, zamieszczonym w internecie, stwierdził pan, że w Związku Radzieckim przed wojną „miliony ludzi poniosło śmierć na skutek terroru”. Jednak 90 procent młodych ludzi w wieku 18–24 lat nie wiedziało o tym praktycznie nic. Jak to świadczy o rosyjskim społeczeństwie, skoro pan, prezydent, musi przypominać swoim obywatelom, że Józef Stalin był masowym mordercą?