Po sześciu godzinach jazdy z sielankowej Bozcaady, niewielkiej wyspy oddalonej od Stambułu o 320 kilometrów, Cem Baysal zatrzymuje się niedaleko Alei Niepodległości (Istiklal Caddesi). Wypakowując z samochodu nasze bagaże, podnosi rękę i naśladując wyszczerzone zęby szepcze porozumiewawczo: „Uważajcie na to miasto, ludzie są tutaj jak wilki”. Mimo późnej pory wokół przelewa się kolorowy tłum.
Cem kiedyś chciał być pilotem myśliwca, jak jego ojciec. Dziś, jako dentysta jeździ nowym Audi i nie wygląda na to, aby musiał sobie czegokolwiek odmawiać. Pracuje w ekskluzywnej klinice i mieszka w Nişantaşi, dzielnicy, którą w swojej książce „Stambuł” rozsławił Orhan Pamuk. Rodzina Cema mieszka tam od 100 lat, a przodkowie jego żony od 400. Pięknie odnowione osmańskie wille cieszą oczy przechodniów. Przed domami często stoi portier. A wokół drzwi nie widać butów, które zdjęli mieszkańcy. Ulice są szerokie i czyste, a chodniki niezastawione straganami. To tutaj mają swoje sklepy Louis Vuitton, Armani, Gucci, czy Laura Ashley. I to tu ludzie wyglądają zupełnie tak samo, jak zamożni obywatele Zachodu. Żadnych nieogolonych mężczyzn, w białych takke (małe ażurowe czapeczki) na głowie, ani kobiet w chustach czy długich płaszczach zakrywających figurę. Nişantaşi bardziej przypomina Paryż czy Mediolan, niż jakąkolwiek metropolie Wschodu. Rodziny mieszkają tam od pokoleń. A ci, którym marzyłaby się przeprowadzka, za stumetrowy apartament muszą zapłacić co najmniej 350 tys. dol.
Cem lubi swoją dzielnicę, ale jego miłość do Stambułu nie jest już tak gorąca. Ciągle podkreśla, że to miasto nie jest już jego, że zatraciło swój charakter i urok. Pewnie dlatego, że Nişantaşi to jedna z kilku enklaw, tzw. dobrych dzielnic, wokół których przez ostatnie lata wyrosły szare i biedne dzielnice nowych stambulczyków.