Prezydent Paul Kagame ma powody do dumny. Rwanda jest jednym z najszybciej rozwijających się i najbardziej uporządkowanych państw Afryki. A jeszcze w 1996 r. – dwa lata po ludobójstwie, w którym z rąk Hutu zginęło 800 tys. Tutsich – była najbiedniejszym krajem na Ziemi. Stolica kraju Kigali to czyste i bezpieczne miasto, w którym na każdym rogu coś się buduje. Przestępczość jest niewielka, korupcja pod kontrolą, a PKB wzrósł w 2008 r. o ponad 11 proc. (według szacunków w 2009 r. o ponad 5 proc.). Paul Kagame staje w 2010 r. do walki o reelekcję. Ryzyko przegranej jest niewielkie, bo od przejęcia władzy w 1994 r. prezydent całkowicie zdominował politykę kraju. To dowodzona przez niego Patriotyczna Armia Rwandy (RPA) położyła kres ludobójstwu.
Prezydent reformator
Kagame był żołnierzem przez większość swojego życia. Urodził się w 1957 r. w rodzinie Tutsi, kiedy Rwanda była jeszcze kolonią belgijską. Dwa lata później jego wioskę zaatakowała jedna z band Hutu. Rodzice Kagame po dwóch latach tułaczki wylądowali w obozie uchodźców w Ugandzie. Młodość Kagame spędził w buszu walcząc dla National Resistance Army Yoweri Museveniego, obecnego prezydenta Ugandy. Do ojczyzny wrócił w 1990 r. na czele RPA, żeby walczyć z rządem w Kigali. Przejął władzę w lipcu 1994 r. jako wiceprezydent, a w 2003 r. większością 95 proc. głosów wybrano go na prezydenta.
Jest tak szczupły, że często porównuje się go do tekturowej podobizny. Nie pije alkoholu. Miłośnik dyscypliny i światowiec: pisane przez niego artykuły ukazują się w „Washington Post” czy „Financial Times”. Kagame podróżuje po całym świecie, promując swój kraj. Podobnie jak Barack Obama ma własną stronę na Facebooku, gdzie można znaleźć nagrania wideo z jego wystąpieniami, teksty przemów i linki do artykułów. Wysyła też informacje na temat swojej polityki przez serwis Twitter. A jeszcze 15 lat temu wielu ekspertów przewidywało, że po wojnie domowej Rwanda pogrąży się w chaosie jak Somalia, słynąca dziś tylko z piratów.
Kagame to przede wszystkim reformator. Dzięki serii dobrze zaplanowanych i przeprowadzonych zmian w prawie Rwanda jest dziś bardziej przyjazna dla biznesu niż Polska. Bank Światowy nazwał ją gwiazdą i najlepszym reformatorem 2009 r., a w jego rankingu łatwości prowadzenia firmy skoczyła w ciągu roku o 76 miejsc w górę. Pomiędzy czerwcem 2008 r. a majem 2009 r. rząd Rwandy przeprowadził siedem poważnych reform. Teraz, aby założyć firmę, przedsiębiorca musi dopełnić zaledwie dwóch formalności, co zajmie mu trzy dni. Łatwiej dostać kredyt, łatwiej też przewieźć towar przez granice.
W odróżnieniu od większości afrykańskich przywódców, prezydent Rwandy nie chce od Zachodu pieniędzy. Ma wizję nowej Afryki, a o sobie mówi, że wyciąga dłoń nie do rządów, ale do korporacji: „Wolałbym, żeby Zachód inwestował w Afryce zamiast rozdawać nam pomoc finansową”. Udało mu się już ściągnąć takie koncerny jak Google, Costco (amerykańska sieć hurtowni) czy Starbucks. Kagame był jednym z pierwszych afrykańskich przywódców, którzy ruszyli do Pekinu. Teraz Chiny budują w Rwandzie drogi, inwestują w energetykę. Według niego, USA i Europa powinny wzorować się na Chinach.
Mały kraj z ambicjami
Prezydent próbuje zrobić z Rwandy Singapur Afryki. Wie, że same uprawy kawy i herbaty nie uciągną gospodarki. Rwanda ma też niewiele zasobów mineralnych. Kraj jest maleńki, bez dostępu do morza, ziemia marnej jakości. Kagame uważa jednak, że to, co na pierwszy rzut oka wydaje się problemem, można łatwo obrócić w sukces. Mała powierzchnia? Szansa, aby łatwo i szybko wybudować sieć dróg i linii telekomunikacyjnych. Położenie w samym środku kontynentu? Rwanda może pośredniczyć w handlu między Afryką wschodnią i centralną. W planach jest już linia kolejowa do tanzańskiego portu Dar es Salaam, drugie lotnisko międzynarodowe, połączenie światłowodowe z Kenią, zaś mieszkańcy Kigali wkrótce będą mieli bezprzewodowy Internet. Aby ułatwić rolnikom zasięganie informacji na temat rynku, rząd planuje rozdać 35 tys. telefonów komórkowych z dostępem do sieci.
Aby stać się Singapurem Afryki, Rwanda potrzebuje jednak wykwalifikowanej siły roboczej. A z tym jest krucho. Na skutek ludobójstwa kraj stracił tysiące lekarzy, nauczycieli, urzędników i przedsiębiorców. Dlatego też w swojej Wizji dla Rwandy 2020 rząd Kagame uznał edukację za jeden z filarów rozwoju kraju. W 2008 r. ruszył program „jedno dziecko, jeden laptop”. Rząd zobowiązał się, że do 2012 r. 2,5 mln dzieci będzie miało własne tanie komputery XO, zwane laptopami studolarowymi, a rok później wszystkie rwandyjskie szkoły będą mieć dostęp do Internetu. Również szpitale i kliniki są kolejno podłączane do sieci.
Popularna nalepka na samochodach w Rwandzie głosi dumnie: „Rwanda to ty i ja”. Choć do dziś zdarza się, że przy pracach budowlanych odkrywa się ciała zamordowanych w 1994 r., polityka narodowego pojednania, głoszona przez prezydenta, na pierwszy rzut oka przynosi efekty. W 15 lat po ludobójstwie w Rwandzie oficjalnie nie ma już ani Tutsi, ani Hutu – publiczne używanie tych określeń jest zakazane. Tradycyjne sądy gacaca (dosłownie: na trawie), gdzie lokalna społeczność spotyka się, aby decydować o losach oskarżonych o ludobójstwo, rozpatrzyły ponad półtora miliona spraw. Kara śmierci została zniesiona. „U nas nie ma etniczności. Wszyscy jesteśmy Rwandyjczykami” – powtarza Kagame.
Jednak zdaniem Filipa Reyntjensa, profesora prawa i polityki afrykańskiej na Uniwersytecie w Antwerpii, taka etniczna amnezja po prostu nie działa. – W trakcie naszych badań odkryliśmy że społeczeństwo jest jeszcze bardziej spolaryzowane niż 15 czy nawet 10 lat temu. Hutu, choć są większością, czują, że to nie jest ich państwo – mówi profesor. Żeby nie zostać oskarżonym o ludobójczą mentalność, Rwandyjczycy uciekają się do stosowania kodów. Tzw. dawni uchodźcy to głównie Tutsi, którzy uciekli z kraju w latach 60. i 70. przed represją i pogromami. Nowi uchodźcy to Hutu, którzy opuścili Rwandę w 1994 r., kiedy armia Kagame wyzwalała kraj. Garncarze to pigmejska ludność Twa (tego słowa też nie wolno używać), tradycyjnie zajmująca się wyrobem naczyń. O problemach Hutu–Tutsi rozmawia się za zamkniętymi drzwiami.
Tematy tabu
Kagame nie znosi krytyki. Na jego prezydenckiej stronie zamieszczono tłumaczenie wywiadu, jakiego udzielił niedawno niemieckiemu dziennikowi „Handelsblatt”. Z pewnymi zmianami. W miejscu, gdzie dziennikarz napisał: „Kagame zrobił z Rwandy państwo policyjne”, w rwandyjskim tłumaczeniu dodano: „jak uważają jego żałośni krytycy”. Według organizacji Reporterzy bez Granic, na świecie jest niewiele krajów, które bardziej niż Rwanda ograniczają wolność prasy: w rankingu Press Freedom Index spadła w ubiegłym roku o 12 miejsc – na liście 175 państw zajmuje teraz miejsce 157. Gazety, które próbują krytykować rząd, są zamykane, lokalni dziennikarze spotykają się z pogróżkami, zachodnim korespondentom odmawia się wiz. Organizacjom pozarządowym, które tak jak Human Rights Watch próbują patrzeć rządowi na ręce, grozi się usunięciem z kraju.
Jednym z wielu tematów, które w Rwandzie pozostają tabu, jest rola armii Paula Kagame w drugiej wojnie kongijskiej, w Afryce nazywanej światową (1998–2003). Przez pięć lat obok operacji zbrojnych trwała masowa grabież zasobów mineralnych Demokratycznej Republiki Konga: diamentów, złota, kasyterytu (ruda cyny) i koltanu (mieszanina rud tantalu), bez którego nie byłoby telefonów komórkowych, laptopów ani odtwarzaczy DVD. Z wydobycia samego tylko koltanu rwandyjska armia miała średnio 20 mln dol. miesięcznego dochodu. Według jednego z raportów ONZ „po stronie rwandyjskiej większość firm zaangażowanych w (nielegalne) wydobycie naturalnych zasobów DRK jest albo własnością rządu, albo osób będących bardzo blisko otoczenia prezydenta Kagame”. Zdaniem profesora Reyntjensa, wzrost ekonomiczny Rwandy w ostatnich 10 latach był oparty na dwóch podstawach: pomocy zagranicznej i grabieży zasobów naturalnych Konga.
Na liście zarzutów wobec Kagame jest też tłumienie wszelkiej opozycji. Teoretycznie w Rwandzie istnieje system wielopartyjny, de facto jest tylko Front Patriotyczny Rwandy (RPF) Paula Kagame. Pozostałe partie, nawet te, które nazywają się opozycją, wspierają RPF. Zdaniem Helen Hintjens z Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu Erasmusa w Rotterdamie, w tłumieniu opozycji prezydent Rwandy stosuje wyszukaną formę polityki: – Oskarżył wszystkich, którzy się z nim w jakiś sposób nie zgadzają, o ludobójczą mentalność. To prawie jak inkwizycja – mówi Hintjens. Wydarzenia 1994 r. są dla niego wygodnym narzędziem w uprawianiu bieżącej polityki.
Również i sukcesy ekonomiczne Kagame mają swoją ciemną stronę. Według danych Narodowego Instytutu Statystycznego przez ostatnich kilka lat nierówności w Rwandzie wzrosły. – Jeśli spytać ludzi mieszkających w głębi kraju, powiedzą, że żyje im się znacznie gorzej niż wcześniej. Wzrost PKB nie rozkłada się równo w społeczeństwie – mówi prof. Reyntjens.
W 2010 r. Rwanda po raz kolejny wybierze prezydenta. I najprawdopodobniej będzie to Paul Kagame. – Już teraz mogę podać wyniki – mówi prof. Reyntjens, który nie wierzy, że będą to wolne wybory. – Kagame dostanie najprawdopodobniej ok. 96 proc. W 2003 r. dostał 95 proc., więc nie może pozwolić sobie na mniej. A więcej wyglądałoby zbyt po stalinowsku.
Laurent Nkunda, były dowódca jednej z rebelianckich armii działających na terenie Demokratycznej Republiki Konga, wyznał ostatnio w którymś z wywiadów: „Brałem udział w niszczeniu Rwandy, widziałem też jej odbudowę, i wciąż nie rozumiem, jak ten człowiek to zrobił”.