Indus z pochodzenia, za młodu – podobno homoseksualista, agent Stasi, nikomu nie znany duchowny szyicki, który przebywał w Iraku, potem w Paryżu otoczony służbami wywiadowczymi różnych państw wschodnich i zachodnich, doszedł do władzy dzięki teherańskiemu motłochowi, który, jak każdy lumpenproletariat, był sterowany.
Wspomagali tę uliczną tłuszczę francuscy mentorzy duchownego, a także dyplomaci reprezentujący dotychczasowych protektorów szacha - Stany Zjednoczone (prezydenta Jamesa Cartera) i Wielką Brytanię. Z drugiej strony kręcili motłochem przeciwnicy cesarza czyli komunistyczna partia Tudeh i ambasada ZSRR. Duchowny piął się po szczeblach kariery religijnej i osiągnął tytuł imama, który nadali mu dwaj dziennikarze francuscy. W islamie szyickim tytuł ten może być używany tylko w odniesieniu do 12 bezpośrednich następców Proroka. Wydał fatwę, czyli orzeczenie, na którego mocy ma być zgładzony Salman Rushdie, autor „Szatańskich wersetów”. Wtrącił swój kraj w otchłań średniowiecza, a dziś wszyscy, którzy pomogli mu dojść do władzy, plują sobie w brody. Daliby wszystko, aby się to nie było stało, ale jest za późno o 30 lat, bo właśnie wtedy zwyciężyła rewolucja islamska w Iranie. Jej owoc w postaci obecnego reżimu nie nadaje się ani do skonsumowania ani do wyrzucenia. Nie wiadomo, co z nim robić.
Wiadomo już, kto to ten Indus z pochodzenia? Strach wymieniać jego nazwisko, bo ma swoich ludzi wszędzie, w Polsce także. Na szczęście jego fani nie wchodzą w skład Al-Kaidy, bo organizacja ta, ortodoksyjnie sunnicka, uważa szyitów za heretyków. Natomiast ludzie Chomeiniego, bo to o nim mowa, przejęli metody Al-Kaidy i mordują wrogów, ale często też niewinnych współbraci w Koranie tylko dlatego, że budzi to lęk. Masowe morderstwa to wynalazek zwolenników Chomeiniego zastosowany jeszcze przed powstaniem Al-Kaidy.