Może jednak lepiej, że Tony Blair nie został prezydentem Europy. Jakby to wyglądało: 1 stycznia objąłby urząd, zostając twarzą Unii w świecie, a kilka tygodni później w asyście światowych mediów zostaje oskarżony o okłamywanie brytyjskiego parlamentu i wciągnięcie swojego kraju w bezpodstawną i nielegalną interwencję wojskową. To właśnie może nastąpić niebawem w Londynie, gdzie trwają przesłuchania przed tzw. komisją Chilcota, badającą brytyjską politykę wobec Iraku w latach 2001–2009 i okoliczności przystąpienia do wojny. Blair staje właśnie przed komisją, a wraz z nim czołowi ministrowie jego rządu.
Komisja ma szerokie uprawnienia: może zażądać dowolnego dokumentu rządowego i wezwać każdego obywatela. Co ciekawe, nie jest ciałem parlamentarnym ani sądowniczym – Gordon Brown powołał jej skład spośród członków Tajnej Rady Jej Królewskiej Mości (Her Majesty’s Privy Council), zrzeszającej zasłużonych urzędników i polityków. Wielka Brytania jako jedyny kraj koalicji antysaddamowskiej bada postępowanie i motywy swoich przywódców. W Ameryce nowy prezydent odstąpił od rozliczania poprzednika z jakichkolwiek posunięć, w Polsce opinia publiczna nigdy nie podważała słuszności wojny. Co innego na Wyspach.
Ni sąd, ni komisja
To już trzecie brytyjskie śledztwo związane z interwencją w Iraku. Pierwsze było tzw. dochodzenie Huttona z 2004 r., powołane do wyjaśnienia przyczyn samobójstwa Davida Kelly’ego, brytyjskiego inspektora rozbrojeniowego ONZ, który podważał zapewnienia rządu, jakoby Saddam posiadał broń masowego rażenia. Niewiele później ruszył tzw. przegląd Butlera, mający ustalić, skąd pochodziły błędne dane wywiadowcze o irackich arsenałach. Pierwsze śledztwo oczyściło rząd z oskarżeń o zaszczucie naukowca, drugie ograniczyło się do wytknięcia błędów wywiadowi.