Świat

Akcja improwizacja

Historia pomocy po kataklizmie

Eyedea / BEW
Przez trzy tygodnie po trzęsieniu ziemi zmarły kolejne tysiące Haitańczyków. Zbyt wielu – mówią sfrustrowani własną bezsilnością pracownicy ­organizacji niosących pomoc.

Akcja ratunkowa, kiedy jeszcze można było liczyć na wydostanie żywych ludzi spod gruzów, przebiegała powoli i chaotycznie. Spóźniały się dostawy wody i żywności, a przy ich dystrybucji dochodziło do dantejskich scen. Lekarze ratujący rannych i chorych nie mieli najpotrzebniejszego sprzętu. Z braku czystej wody i środków antyseptycznych groził wybuch epidemii.

Ogrom liczby ofiar nie bez racji przypisano biedzie i zaniedbaniom rządu Haiti, gdzie budowano z lekceważeniem zagrożeń sejsmicznych i nie ma nowoczesnej infrastruktury. Historia pomocy po kataklizmie obfituje w budujące epizody ratowania ludzi w sytuacjach niemal beznadziejnych, przykłady poświęcenia i doskonałej roboty, słusznie eksponowane przez telewizję. Jednak machina organizacyjna akcji ratunkowej często się zacina, prowadząc do tragicznych skutków.

Działacze francuskich Lekarzy Bez Granic poskarżyli się, że pięciu ich samolotom z 85 t żywności i lekarstw nie pozwolono wylądować w Port-au-Prince, co kosztowało życie kolejnych ofiar. Konwoje ciężarówek z dostawami utykały po drodze nie tylko z powodu korków i zasypanych dróg, lecz często z braku koordynacji. Ratownicy z Indonezji spędzili tydzień w Dominikanie, bo nie mieli czym dojechać do Haiti. Lekarze z organizacji charytatywnej Partners in Health z Bostonu zarzucili armii USA, kontrolującej lotnisko w haitańskiej stolicy, że opóźniła o trzy dni lądowanie ich ekipy, która potem nie otrzymała żadnego wsparcia, kiedy prosiła o dostawy sprzętu medycznego i ochronę. Ich zdaniem akcja pomocy dla Haiti nie przynosi zaszczytu rządowi USA; porównali ją nawet do nieudolności poprzedniej ekipy w czasie huraganu Katrina.

Tandem władzy

Trudno zweryfikować te zarzuty, oparte często na wycinkowych obserwacjach. Wielu podważa wiarygodność działaczy Partners in Health, zwłaszcza podawaną liczbę 20 tys. ofiar, które – według ich szacunków – miały umierać codziennie po trzęsieniu ziemi z braku właściwej opieki medycznej. Głośna sprawa blokowania lądowań na lotnisku wyjaśniła się częściowo. Przed kataklizmem przyjmowało ono – mając tylko jeden pas startowy – kilkanaście lotów dziennie. Kiedy nagle zaczęły przybywać samoloty z całego świata, musiało się zakorkować, tym bardziej że trzęsienie uszkodziło wieżę kontrolną. Odkorkowało się dopiero po przejęciu go przez Amerykanów, którzy na prośbę rządu haitańskiego tak zorganizowali pracę, że lądowało na nim ponad 120 maszyn dziennie. Fakt, ich samoloty miały pierwszeństwo, inne musiały zawracać lub lądować w Dominikanie. A czas decydował nieraz o wszystkim.

Nominalnie zadaniami administracyjno-porządkowymi na Haiti kieruje ONZ, która przed katastrofą miała tu swoją misję MINUSTAH w liczbie 9 tys. ludzi, z czego około 7 tys. peacekeepers (błękitnych hełmów), żołnierzy sił pokojowych. ONZ działa w tandemie z rządem USA, którego Agencja Pomocy Zagranicznej (USAID) ma koordynować działania Pentagonu, innych agend administracji i organizacji pozarządowych. Rząd poszkodowanego kraju praktycznie się nie liczy – kiedy ONZ i Waszyngton podpisywały 21 stycznia specjalną umowę o współpracy w Haiti, odbyło się to bez formalnej choćby obecności przedstawicieli władz. Amerykańscy i oenzetowscy oficjele z dyplomatycznych względów temu zaprzeczają, ale Haitańczycy nie mają u siebie wiele do powiedzenia. Rząd jeszcze przed trzęsieniem ziemi tylko w mocno ograniczonym stopniu rządził krajem, a po zburzeniu swego pałacu prezydent Rene Preval nie ma nawet gdzie mieszkać, członkowie gabinetu szukają zaginionych rodzin i wszyscy zbierają się na posterunku policji koło lotniska. Rząd odsunięto też od zarządzania dlatego, że nie cieszył się zaufaniem – po huraganie w 2008 r. pomoc zagraniczna została w dużej mierze zmarnowana lub rozkradziona.

Okupacja - stabilizacja

Rzadko się zdarza, by ofiarą kataklizmu padła stolica kraju, a już prawie nigdy, by doszło do jego „dekapitacji” – pozbawienia przywództwa. W czasie tsunami w 2004 r. rządy wszystkich dotkniętych nim państw działały; a to rządy najlepiej nadają się do zarządzania takim kryzysem. Obecność 5 tys. żołnierzy amerykańskich i dodatkowych 12 tys. na okrętach u jego wybrzeży (stan na 30 stycznia) musi stwarzać delikatny problem polityczny. Kiedy marines wylądowali na placu przed pałacem prezydenckim, wycieńczeni głodem i pragnieniem Haitańczycy witali ich jak zbawców. Okupację amerykańską w latach 1915–1934 wspominano na Haiti jako okres stabilizacji i budowy dróg. Była to jednak okupacja.

Amerykanie, choć niekoniecznie żołnierze amerykańscy, pozostaną na Haiti długo. Przed trzęsieniem ziemi mieszkało ich tam około 40 tys. – wielu zginęło w kataklizmie – ponieważ, jak całe Karaiby, kraj należy do tradycyjnego obszaru amerykańskiego zainteresowania. Waszyngton nie musi się przejmować złorzeczeniami Chaveza i Castro, że marines przybyli, aby Haiti okupować, ale wypowiedź francuskiego ministra w podobnym duchu była sygnałem, iż militarne zaangażowanie USA nie tylko w Trzecim Świecie budzi antyamerykańskie resentymenty.

Mimo oficjalnego podziału pracy: ONZ pilnuje porządku, wojska amerykańskie – dostaw pomocy humanitarnej, faktycznie nie jest jasne, kto właściwie odpowiada za bezpieczeństwo; w przekonaniu niektórych rolę żandarmów przejmują Amerykanie. Wskazuje na to wypowiedź ambasadora Brazylii w Port-au-Prince Igora Kipmana, który powiedział, że siły MINUSTAH „doskonale kontrolują sytuację w zakresie bezpieczeństwa” i wcale nie potrzebują pomocy wojsk amerykańskich. Ambasador zdecydowanie przesadził, chwaląc żołnierzy w błękitnych hełmach. Obecni na miejscu korespondenci relacjonują, że często nie było ich widać tam, gdzie akurat byli potrzebni, i że tłumaczyli się np. brakiem pojazdów. ONZ ma pewne usprawiedliwienie – w trzęsieniu ziemi zginęło co najmniej kilkudziesięciu członków misji z jej szefem Hedi Annabim, jego zastępcą Luizem Carlosem da Costą i kanadyjskim szefem sił policyjnych. MINUSTAH cieszy się jednak na Haiti opinią nie w pełni bezstronnego gracza. Misję wysłano w 2004 r., bez porozumienia pokojowego między skonfliktowanymi siłami w kraju, i w oczach zwolenników obalonego prezydenta Aristide i jego populistycznej partii Lavalas uchodzi za agenturę USA i innych mocarstw zachodnich.

Niewykluczone, że wszystkie te polityczne napięcia negatywnie wpływają na współpracę między USA, ONZ i Haitańczykami i dodatkowo utrudniają koordynację pomocy.

Pytania bez odpowiedzi

Do opóźnień akcji pomocy mogło się też przyczynić przekonanie, że stolica Haiti jest miejscem skrajnie niebezpiecznym, pozostającym pod władzą przestępczych gangów. Według „Wall Street Journal” wojska amerykańskie nie chciały puścić z lotniska konwojów z pomocą, kiedy nie mogły im zapewnić ochrony, a czasem się to zdarzało. Doniesienia po kataklizmie wskazują jednak, że zagrożenie było wyolbrzymione. Sytuacji, kiedy głodni, zdesperowani ludzie rzucali się na dostawy żywności, nie można zrównywać z plądrowaniem sklepów przez lumpów korzystających z ulicznego chaosu. Incydentów przemocy nie było wiele. Mężczyźni z maczetami pokazywani w telewizji jako dowód, że w stolicy Haiti strach wyjść na ulicę, byli często po prostu członkami lokalnych grup samoobrony. Okazało się też, że miejscowa policja działa niespodziewanie solidnie i całkiem dobrze radzi sobie z utrzymaniem porządku. Najwyraźniej działa wszakże lęk przed nieznanym, bariera kulturowej obcości i stereotyp, że w kraju tak biednym i w dodatku murzyńskim musi być niebezpiecznie. Dziennikarze mieszkający na Haiti od dłuższego czasu i miejscowi działacze mają pretensję do mediów, że powielały ten stereotyp.

Niektóre pytania, zadawane przez korespondentów, pozostają na razie bez odpowiedzi. Czy na przykład sekretarz stanu Hillary Clinton musiała po trzęsieniu przyjeżdżać na Haiti, co mogło uniemożliwić lądowanie na przepełnionym lotnisku innego samolotu, z pomocą humanitarną? Co robili na lotnisku w Port-au-Prince amerykańscy celnicy i inni umundurowani agenci bliżej nieokreślonych służb? A przede wszystkim, czy przezwyciężono biurokratyczne nawyki i wykazano dość wyobraźni, elastyczności i zdolności do improwizacji w sytuacji, która wymagała często zastosowania planu B? Na razie jednak są to głównie znaki zapytania.

 

 

 

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną