Hipoteza, że wszystko dzieje się za plecami Aleksandra Łukaszenki, który wyjechał na narty do Szwajcarii, tam rozładował mu się telefon komórkowy i stracił kontakt z Mińskiem jest jednak mało prawdopodobna. Łukaszenka świetnie wie, co się dzieje w jego kraju. Ani na chwilę nie traci kontroli nad urzędnikami i urzędami. Nikt w Mińsku zresztą nie odważyłby się kiwnąć palcem wedle swego widzimisię, nie mówiąc już o podejmowaniu decyzji politycznych, o międzynarodowych reperkusjach.
To, że Andżelikę Borys, szefową ZPB sąd w Grodnie skazał na karę grzywny, około 1 tys. zł., że wobec trzech działaczy zasądzono areszt , że sądzono także Teresę Sobol, kierowniczkę Domu Polskiego w Iwieńcu Łukaszenko wiedział z pewnością. Prezydent Lech Kaczyński zamierza napisać list do prezydenta Białorusi. Nie sądzę, żeby Łukaszenko przejął się serdecznie prośba polskiego prezydenta, tak jak nie przejmował się nigdy żadnymi prośbami. Ani groźbami też nie. Kiedy nie mógł jeździć do Szwajcarii na narty, z powodu sankcji, kazał usypać górę w pobliżu Mińska i tam zjeżdżał bez przeszkód.
Teraz sankcje w stosunku do urzędników gnębiących Polaków i rozbijających ZPB zostały wznowione, nie będą wpuszczani do Polski. Pewnie usypia sobie własne górki i dalej będą działać jak działali. Preteksty zawsze się znajdą, a białoruska administracja jest mistrzem olimpijskim w ich wynajdywaniu. Jak w stosunku do Andrzeja Poczobuta, zatrzymanego za podobieństwo do rabusia, który rzekomo dokonał napadu.
Białoruś skonfliktowana jest z Rosja i z Polską, nie ma też najlepszych stosunków z Ukrainą, bo straszy własnych obywateli panującą tam sytuacją polityczną. Jest skansenem. Polacy nie lubią żyć w skansenie i dlatego władza z nimi walczy. I co z tego, że dziś w Europie obowiązują inne standardy, że żadna władza tak wobec mniejszości narodowych nie postępuje? Nic z tego.