Gram kokainy kosztuje u warszawskiego dilera ok. 200 zł. Ten sam gram w hurcie w Ameryce Południowej do stu razy mniej. Kokaina w handlu jest tak droga, bo nie da się jej wyprodukować domowymi sposobami, np. w szklarni (jak marihuanę), w kuchni (jak amfetaminę) ani w wannie (jak kompot ze słomy makowej). Główny jej surowiec to liście koki, które rosną tylko w strefie tropikalnej na wysokościach 1500–2500 m n.p.m. i których potrzeba bardzo dużo (300 kg liści na jeden kilogram produktu finalnego). Kokę produkują niemal wyłącznie trzy kraje andyjskie ze względu na odpowiednie warunki klimatyczno-terenowe i wielowiekową tradycję uprawy: Kolumbia, Peru i Boliwia.
Według specjalistycznej publikacji „The Andean Cocaine Industry”, napisanej przez amerykańskich ekonomistów, udział handlu narkotykami nie przekracza 1–5 proc. PKB Peru, Boliwii i Kolumbii. Jest za to faktem, że „kula zabijająca człowieka w Kolumbii została kupiona za działkę kokainy w którymś mieście w USA” – jak napisała w swojej książce Robin Kirk, wieloletnia dyrektor Human Rights Watch na Kolumbię. Udział w handlu narkotykami to główny dochód południowoamerykańskich organizacji terrorystycznych, jak kolumbijskie FARC i ELN, peruwiański Świetlisty Szlak, brazylijskie komanda, wreszcie najsilniejsze w ostatnich latach grupy meksykańskie. Kokainowy biznes daje roczne obroty rzędu 150 mld dol.
Te pieniądze idą nie tylko na rezydencje i sportowe samochody szefów mafii, ale na broń i amunicję, która trafia w ręce południowoamerykańskich terrorystów. Każdego roku z ich rąk giną tysiące ludzi.