Rosjanie, którzy mieli wycofać swoje bazy do 2017 r. zostaną na Ukrainie kolejne 25, a może nawet 30 lat, bo porozumienie zakłada możliwość przedłużenia pobytu na taki aż okres. Zawarli je kilka dni temu w Charkowie prezydenci Ukrainy i Rosji. W zamian za przedłużenie umowy Rosjanie zgodzili się obniżyć cenę gazu dla Kijowa: po ubiegłorocznym konflikcie gazowym i długich negocjacjach Ukraina płaciła za 1000 metrów sześć surowca aż 305 dolarów. Musiała płacić nie tylko za gaz zużyty, ale także za zamówiony, co niewyobrażalnie obciążało ukraiński budżet. Raty pokrywano z kolejnych transz pożyczek Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który jednak wstrzymał wypłaty przed wyborami prezydenckimi, ze względu na zaostrzająca się sytuację polityczną.
Tymczasem światowy kryzys gospodarczy dotknął szczególnie ukraiński, przemysłowy wschód, region o rozwiniętym przemyśle ciężkim oraz chemicznym. Drogi gaz oznaczał malejąca szansę, że ukraińska gospodarka, bazująca na przemyśle ciężkim i chemicznym zwłaszcza, ruszy do przodu. Wschód zaś to tereny popierające niemal w stu procentach Wiktora Janukowycza i Partię Regionów. Przemysł ciężki to z kolei królestwo ukraińskich oligarchów, sponsorów Partii Regionów, którzy z każdym dniem jego niedomagania tracili swoje fortuny. Wschód oczekiwał od Janukowycza, że wskrzesi przemysł ciężki. Teraz on te nadzieje stara się spełnić. Jest to działanie na krótką metę, bo ta gałąź ukraińskiej gospodarki wymaga reform, a tańszy gaz to tylko chwilowy plaster.
Jest jednak tez inny problem: ukraińska konstytucja zezwalała na istnienie rosyjskich baz w Sewastopolu do 2017 r. właśnie. Były prezydent Juszczenko wielokrotnie podkreślał, że to termin nieprzekraczalny.