Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Nowe dla Brytyjczyków słowo: bedfellows

David Cameron tworzy rząd

Konserwatywny, sprzyjający rzecz jasna torysom londyński dziennik „Daily Telegraph” nazwał nowy brytyjski rząd „koalicją historyczną”: rzeczywiście, ostatnia koalicja funkcjonowała jako Churchillowski rząd wojenny: mogą go pamiętać jako tako tylko ci, którzy dziś mają 80 lat z okładem.

Wielka Brytania, kraj gdzie nie ma żadnej kultury ani praktyki koalicyjnej wkracza w więc w niewiadomą, tym bardziej, że - jak podkreśla komentator polityczny BBC - konserwatyści i liberałowie nie są natural bedfellows, czyli nie specjalnie do siebie lgną. Oczywiście, nie jesteśmy naiwni, władza to wielki afrodyzjak i z fellows łatwo czyni bedfellows. Jednak koalicja od razu napotka trzy co najmniej rafy.

Po pierwsze - sposób radzenia sobie z rekordowym deficytem 170 mld funtów szterlingów. Konserwatyści mieli w programie radykalne cięcia budżetowe, liberałowie - przynajmniej w kampanii wyborczej - ich ostro krytykowali tłumacząc wyborcom, że takie cięcia zduszą ożywienie gospodarcze, na które wszyscy z utęsknieniem czekają. Po drugie - liberałom, jeśli w dalszej perspektywie mają zaistnieć w brytyjskiej polityce jako trzecia siła, trzeba proporcjonalnego systemu wyborczego (mają dziś zaledwie 57 mandatów - w 650-mandatowej Izbie Gmin. Konserwatyści zgodzili się na referendum w tej sprawie, ale zachowali swobodę przekonywania wyborców, że taka reforma będzie nieszczęściem dla kraju. Słowem, w ważnym referendum ustrojowym koalicjanci będą się zwalczać do upadłego. Trzecia różnica to podejście do Unii Europejskiej. David Cameron dziedziczy tradycyjną brytyjską nieufność do Unii i ściślejszej integracji. Natomiast Nick Clegg to Europejczyk całą gębą: zna instytucje europejskie, zanim został europosłem w poprzedniej kadencji (1999 - 2004), długo pracował jako doradca Komisji Europejskiej. Czy z tego złoży się dobra koalicja? Oby.

Ta ostatnia sprawa jest najważniejsza i to nie dla Brytyjczyków, ale całej Europy, w tym zwłaszcza nas, Polaków. Kryzys grecki pokazał, że Unia znów zaczęła przypominać jazdę na rowerze: kto nie pedałuje ten nie jedzie i w końcu się przewraca.

Reklama