Kilka miesięcy temu kolumbijska polityka przestała być przewidywalna. Dokładnie od 26 lutego zaczęły dziać się cuda. Tego właśnie dnia Trybunał Konstytucyjny w Bogocie zablokował projekt referendum, które miało utorować Alvaro Uribe drogę do trzeciej kadencji prezydenckiej. Od 2002 r., kiedy wygrał wybory po raz pierwszy, jego poparcie rzadko spadało poniżej 60 proc. – wszystko dzięki twardej postawie wobec FARC i ELN, komunistycznych partyzantek terroryzujących kraj. Uribe sprytnie powiązał swoją politykę z globalną wojną z terrorem, zyskał potężnego sojusznika w osobie George’a Busha i z amerykańską pomocą zepchnął partyzantów do defensywy. Kolumbia stała się jednym z najbezpieczniejszych państw regionu, powrócili zagraniczni inwestorzy i turyści, gospodarka odbiła się od dna.
26 lutego charyzma prezydenta przegrała jednak z praworządnością najstarszej demokracji Ameryki Płd. Po zaskakującej decyzji sędziów pierwsze miejsce w sondażach zajął Juan Manuel Santos, były minister obrony w rządzie Uribe, autor błyskotliwych akcji przeciw FARC, namaszczony przez prezydenta na następcę. To on opracował plan uwolnienia najsłynniejszej zakładniczki świata Francuzki Ingrid Betancourt, którą przetrzymywano w dżungli przez sześć lat. Komandosi ukryci w helikopterze Czerwonego Krzyża odbili ją bez jednego wystrzału. To on wydał rozkaz ataku na obóz FARC na terytorium Ekwadoru, w którym zginął numer dwa organizacji Raul Reyes. Już wydawało się, że Santos prezydenturę ma w kieszeni, gdy zdarzył się drugi cud.
Cud Mockusa
Najpierw Antanas Mockus rozpiął pas. Potem postąpił kilka kroków w stronę audytorium, gdzie trzy tysiące studentów buczało, nie dając mu dojść do słowa.