Nowy prezydent Niemiec Christian Wulff wybrał Warszawę za cel jednej z pierwszych wizyt zagranicznych. W Polsce bywał już wielokrotnie, tak jak przyszły polski prezydent Bronisław Komorowski często odwiedzał Niemcy. Obaj przywiązują wielką wagę do dobrych stosunków z sąsiadami. Niemieccy komentatorzy z zadowoleniem powitali zwycięstwo wyborcze Komorowskiego jako „ostateczny kres panowania bliźniaków”, bo zdaniem wielu obserwatorów Jarosław i Lech Kaczyński byli główną przyczyną pogorszenia się w ostatnich latach stosunków polsko-niemieckich.
Jednak diagnoza ta nie odpowiada faktom, bo wzajemne napięcia sięgają znacznie dalej wstecz. Po okresie wzajemnych deklaracji o przyjaźni pierwsze tarcia między Warszawą i Berlinem pojawiły się już w 1998 r., kiedy większość Bundestagu przyjęła w głosowaniu rezolucję, według której do polsko-niemieckiego dialogu należy włączyć organizacje niemieckich wypędzonych. Przyświecała temu myśl, że gdy rozwiązano już wszystkie problemy polityczne, przyszedł czas, aby wspólnie uporać się także z tym ostatnim balastem psychologicznym. Pojednawcze w zamyśle przesłanie zostało jednak w Warszawie źle zrozumiane, a mianowicie jako poparcie dla żądań zwrotu majątku, zgłaszanych przez niewielką grupę wypędzonych. Polski parlament przyjął zatem odpowiednio ostrą „kontrrezolucję”. Berlin był zirytowany, ale uznał reakcję Warszawy za problem tylko emocjonalny, a nie polityczny.
Prawdziwe różnice pojawiły się, gdy w obu stolicach rządzili socjaldemokraci: w Berlinie – SPD, a w Warszawie – SLD. Przedmiotem sporów był gazociąg na dnie Bałtyku, bliska militarna współpraca Polski z administracją Busha w Iraku i zażyłość niemieckiego kanclerza Gerharda Schrödera z szefem Kremla Władimirem Putinem, którego naiwnie nazwał on „nieskazitelnym demokratą”.