Ben Veodor, 32-letni malarz budowlany z Farmington Hills, przyszedł na mityng po raz pierwszy. Dowiedział się o SMVM z Internetu – zaliczył w szkole średniej staż w Civic Air Patrol, służbie pomocniczej sił powietrznych. SMVM, czyli Ochotnicza Milicja Południowowschodniego Michigan, potrzebuje ludzi z wojskowym przygotowaniem. W pierwszą środę miesiąca werbuje nowych członków na otwartych dla wszystkich zebraniach. Ben się nadaje – nie tylko ma doświadczenie, ale i głęboko wierzy w sprawę.
– Martwię się, dokąd zmierza kraj – mówi z powagą. – Rząd odbiera nam wolność. To tylko kwestia czasu, jak ogłosi nowy fałszywy alarm, żeby sprowokować niepokoje i wprowadzić stan wyjątkowy. Taki jak 11 września. Te wieże nie mogły się zawalić od uderzenia samolotów.
Lee Miracle, przywódca SMVM, pracuje na poczcie. Ma 43 lata, nadwagę, brodę leninówkę, włosy spięte w kucyk. Przedstawia plan ćwiczeń w parku stanowym Island Lake. Będzie strzelanie na strzelnicy, marsz przez las i bagna w pełnym rynsztunku bojowym. Z mapami i kompasem, nie żadnym GPS. Lee poucza: trzeba zabrać zapas wody pitnej i sprawdzać kolor moczu – zmieniony wskazuje na odwodnienie. Tom Morse, pseudonim Bubba, weteran wojenny, rozdaje zaświadczenia o odbyciu poprzedniego szkolenia, wydrukowane na papierze ze znakiem wodnym. Mike Lackomar, w cywilu dostawca paczek, muzyk amator, wręcza odznaki i legitymacje członkowskie. Jako dowódca drużyny Mike wozi w swej półciężarówce zalakowaną kopertę z kodami i adresami wszystkich punktów zbornych i kontaktowych.