Na średniowiecznej uliczce Almagyar na Podzamczu – w słynącym z kąpielisk i dobrych win mieście Eger – aż na trzech domach znajdują się napisy „Eladó”.
Na sprzedaż jest również XVIII-wieczna kamienica i mieszczący się w niej pensjonat Virag. Istne cudo, w którym jeszcze rok temu trudno było znaleźć wolny pokój. W Budapeszcie napis „Eladó” można zobaczyć nawet na murach kilku najbardziej znanych restauracji. Na przykład na pięknej willi, przy reprezentacyjnej alei Andrassy, gdzie mieściła się także siedziba stowarzyszenia dziennikarzy. Podobnie jak na Wzgórzu Róż, miejscu pochówku tureckiego derwisza Gule Baby, gdzie na kupców czekają olbrzymie wille z basenami, a tuż obok straszą pozamykane na głucho winiarnie.
Ewa Lepresne, właścicielka egerskiego pensjonatu Tuzmadar, bezradnie rozkłada ręce: – Kryzys, kryzys i jeszcze raz kryzys! Ci, co brali kredyty, zwłaszcza we frankach szwajcarskich, odczuli go najmocniej. Kilka lat temu szwajcarska waluta miała bardzo korzystny kurs. Za jednego franka płaciło się 110 forintów, obecnie 200! – tłumaczy pani Ewa. Sama też wzięła kredyt.
– Na szczęście niewielki – dodaje. Zadłużenie Węgrów przybrało gigantyczne rozmiary: 70 proc. wszystkich kredytów, z których korzystają osoby prywatne i firmy, zaciągnięto w walutach obcych, głównie właśnie we frankach szwajcarskich. Skusiło się na to 1,7 mln Węgrów, czyli jedna piąta wszystkich mieszkańców. Samo załamanie forinta, jak wyliczają specjaliści, kosztowało około 2,5 proc. wzrostu PKB.
Bez biletu
Węgrom przychodzi płacić nie tylko za dwie ostatnie kadencje socjalistów, a zwłaszcza trzy lata rządów premiera Ferenca Gyurcsányia, ale i za cztery poprzednie kampanie wyborcze, od 1995 r.