Do wyprodukowania jednej bomby atomowej niezbędny jest pęd kilku tysięcy wirówek połączonych w układzie równoległym. Świat nie wie dokładnie, ile takich urządzeń posiada Iran, kto mu je dostarczył, gdzie naprawdę są rozmieszczone i kiedy wyplują z siebie dostateczną ilość uranu U-235 wzbogaconego do 90 proc., aby wyprodukować pierwszą, potem drugą, a potem następne bomby atomowe. Uruchomienie w tych dniach elektrowni w Buszer, zasilanej paliwem jądrowym wzbogaconym ledwie do 3,5 proc., nie odpowiada na pytanie, co naprawdę dzieje się w państwie Ahmadineżada. Tajemnicę usiłują przeniknąć wywiady Izraela i wielkich mocarstw. Nieustannie łamane sankcje finansowe i gospodarcze, nakładane na Iran przez ONZ, USA i państwa UE, mają skłonić Teheran do rozsądku, ale tu przecież nie o rozsądek toczy się gra, lecz o dominację na Bliskim Wschodzie. A także o chwałę szyickiego islamu.
W czerwcu Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła po raz czwarty daleko idące sankcje gospodarcze. Tyle tylko, że w tej rundzie Teheran nie został pokonany ani nokautem, ani na punkty. Biały Dom dostrzega w tej uchwale wielkie osiągnięcie Baracka Obamy, dla którego – po gorzkich doświadczeniach interwencji w Iraku i Afganistanie – opcja zaatakowania irańskich instalacji nuklearnych nie wydaje się realna. Steven E. Miller, dyrektor Międzynarodowego Programu Bezpieczeństwa na Uniwersytecie Harvarda, twierdzi, iż dołączenie kilku firm do listy wielkich korporacji bojkotujących Iran wydaje się zbyt słabym fundamentem, by oprzeć na nim amerykańską politykę. – Odnoszę wrażenie – powiedział – że Ameryka zadowala się takimi gestami tylko dlatego, że w gruncie rzeczy nie wie, jak sobie poradzić z problemem, którego nie potrafi rozwiązać.