Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Kif z krainy Rif

Maroko żyje z haszyszu

Przemysław Kozłowski
Kif (kajf) po arabsku znaczy przyjemność, a w rosyjskim slangu narkotykowy odlot. W Maroku to potoczna nazwa marihuany. Rif to łańcuch górski w północno-zachodnim Maroku. Stąd pochodzi blisko połowa światowej produkcji haszyszu.

Addan, jeśli uda mu się w miarę wcześnie wstać, zaczyna dzień pracy zwykle na dworcu autobusowym w Szefszawanie. Wraz z Mohammedem, którego przedstawia jako brata, czekają na przyjazd autobusu z Fezu lub Tangeru, by wyłuskać z tłumu pasażerów obcokrajowców o wyglądzie zdradzającym zamiłowanie do trawki.

– Otacza ich zielona aura, której po latach praktyki nie sposób przeoczyć – tłumaczą ze śmiechem celność swych wyborów, w końcu nie wszyscy przyjeżdżają tu, by się upalać, ale także opalać i chodzić po górach. – Szukasz może taniego, miłego hotelu? Z tarasem na dachu i widokiem na medinę i otaczające góry? Na którym możesz wieczorem się zrelaksować w miłym towarzystwie, pijąc wino i paląc jointa? – reklamuje Addan i z dworca zabiera chętnych westów do nowo otwartego, w starym andaluzyjskim domu, pensjonatu Souika, prowadzonego jak mówi przez jego daleką berberyjską rodzinę. Ten hotel to miejsce jego pracy, a raczej wąziutka na jednego osła uliczka pod hotelem. W przeciwieństwie bowiem do wszystkich innych naganiaczy świata, nie żyje z wypłacanej przez hotelarza prowizji od zwerbowanego klienta, lecz ze sprzedaży tym klientom narkotyków.

Gdy w latach 60. XX w. po Maroku podróżowali William Burroughs, Timothy Leary i Jimi Hendrix, a podążający śladem swych guru pierwsi hipisi zaczęli odkrywać góry Rif, nikt tu nie zajmował się naganianiem do hoteli klientów czy dilerką. Konopie uprawiano na obszarze 5 tys. ha na własne potrzeby, głównie wokół berberyjskiego miasteczka Ketama.

Polityka 38.2010 (2774) z dnia 18.09.2010; Ludzie i obyczaje; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Kif z krainy Rif"
Reklama