Der Spiegel: Ma pani troje dorosłych dzieci. Czy była pani dobrą matką?
Elisabeth Badinter: Bardzo średnią, jak w gruncie rzeczy większość matek. Zawsze starałam się dać moim dzieciom maksimum, ale z dzisiejszego punktu widzenia wiele rzeczy robiłam źle. Dlatego uważam się za matkę najzupełniej przeciętną.
Jest pani zwolenniczką Simone de Beauvoir, która zdecydowanie odrzucała macierzyństwo. Być feministką i zarazem matką – czy nigdy nie uważała pani tego za sprzeczność?
Nie, ja pragnęłam tych dzieci, i chciałam je mieć szybko jedno po drugim. Byłam wtedy jeszcze na studiach, zdawałam egzaminy. Podczas egzaminów pisemnych byłam z reguły w zaawansowanej ciąży, na ustnym – już nie. Z tego powodu nawet parę razy oblałam. Należę do pokolenia kobiet, które jeszcze rodziły dzieci, nie rozważając wszystkich za i przeciw. Było to dla mnie czymś oczywistym. I wspominam każdą z tych trzech ciąż jako jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Ale jednego nie zrobiłam: nigdy nie zadałam sobie pytania, czy będę dobrą matką, czy sprostam wszystkim wymaganiom – tak, jak to robi dzisiaj wiele młodych kobiet.
W swojej książce „Le conflit, la femme et la mere” (Konflikt: kobieta i matka) pisze pani, że nasila się dziś presja na kobiety, pragnące mieć dzieci. Nie wystarczy już być matką – trzeba być matką perfekcyjną, która długo karmi dziecko wyłącznie piersią, przez długi czas zostaje w domu przy dziecku i stara się zapewnić mu optymalny rozwój.
Przeżywamy obecnie osobliwy okres, powrót do czasów dawno minionych. Po francusku ten fenomen nosi nazwę „l’enfant roi” – dziecko jest królem.