W Waszyngtonie większość obserwatorów spodziewa się, że 2 listopada Partia Demokratyczna straci większość w Izbie Reprezentantów USA. Demokraci przypuszczalnie utrzymają większość w Senacie, ale ich przewaga na pewno zmaleje. Do tego, by kontrolować proces legislacyjny w izbie wyższej, niezbędna jest większość kwalifikowana co najmniej 60 głosów w 100-osobowym Senacie, tymczasem po listopadowych wyborach demokraci będą mieć przypuszczalnie niewiele ponad 50 mandatów. Co się stało z partią Baracka Obamy?
Gdy Bill Clinton startował na prezydenta w 1992 r., napis na siedzibie jego sztabu wyborczego głosił: „Gospodarka, głupcze!”. To miała być odpowiedź na wszystkie pytania, bo tylko tym przejmowali się wtedy amerykańscy wyborcy. Gospodarka ledwo wychodziła z recesji, utrzymywało się wysokie bezrobocie, dokładnie jak teraz. W tym roku znowu powinniśmy powiedzieć: „Gospodarka, głupcze!”. Amerykanie wybrali Obamę i demokratyczny Kongres, oczekując cudu gospodarczego – to właśnie oznaczała dla większości z nich „nadzieja” w haśle wyborczym Obamy.
Ale cud nie nadszedł, a wyborcy zaczynają się niepokoić, niektórzy są wściekli, nie widząc nowych miejsc pracy. Po wiosennych oznakach ożywienia w lecie gospodarka znowu wyhamowała, bezrobocie utknęło na poziomie 10 proc. – dla większości wyborców to jasny znak, że polityka ekonomiczna Obamy nie działa. Prezydent ma problem: jego program rządów obejmował o wiele więcej niż to, czego oczekiwała opinia publiczna. Tymczasem jej plan to odbudowa miejsc pracy – nic innego w zasadzie się nie liczy.
Książę merytokracji
Miesiąc po inauguracji Obamy demokraci uchwalili pakiet wspierania koniunktury.