Zamkadysznicy, tak w Moskwie nazywamy pozostałych mieszkańców Rosji. Tylko nie należy im tego powtarzać, bo to przecież obraźliwe określenie – śmieją się Artiom, Lena i Sława, patrząc z parkowego wzgórza na wąż samochodów stojących w niekończącym się korku. Zamkadysznik znaczy tyle co Rosjanin zza moskiewskiej obwodnicy, moskowskoj kolocowoj awtomobilnoj dorogi, w skrócie MKAD. Licząca 109 km trasa o dziesięciu pasach ruchu otacza rosyjską stolicę pierścieniem. To, co znajduje się za nią, jest już prowincją. Moskwa to serce Rosji, państwo w państwie, oddzielna planeta. Kilkunastomilionowa metropolia, która wymusza szybkie tempo życia. – Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie tak się tu śpieszą – wspomina swoje pierwsze dni w Moskwie Białorusin Andrij. – Po roku uważałem, że są za wolni.
„Moskwa nie wierzy łzom” – tytuł kultowego filmu Władimira Mieńszowa jest chyba najczęściej powtarzanym zdaniem o rosyjskiej metropolii. Ze względu na niebotyczne ceny mieszkań i usług, ogromne korki, zanieczyszczenie wody i powietrza, wielkomiejski stres oraz domniemaną obojętność mieszkańców na kłopoty bliźniego wielu porównuje życie w stolicy do koszmaru. Mimo to co roku tysiące chętnych przyjeżdża tu powalczyć o szczęście. – Zasmakują tutejszego życia i za nic nie zechcą z powrotem do mamy. Jeśli trzeba, pójdą zabijać, a nie wrócą do swych rodzinnych miast – twierdzi Siergiej Dorienko, znany rosyjski dziennikarz pochodzący z Krymu.
Jest w czym smakować. Moskwa to symbol rozpasanego rosyjskiego konsumpcjonizmu.