Świat

Węzeł kurdyjski

Tureccy Kurdowie liczą na przełom

TOLGA BOZOGLU/EPA / PAP
Wrześniowe referendum konstytucyjne w Turcji tchnęło nowe życie w reformy mające poprawić sytuację 12–15 mln tureckich Kurdów. Ale wciąż zbyt wielu z nich nie wierzy rządowi w Ankarze i popiera walkę zbrojną o niepodległość.

Na zewnątrz centrum kultury w miasteczku Sirnak, położonym na południowym wschodzie Turcji, 30 km od granicy irackiej, grupa uzbrojonych w karabiny żandarmów patroluje okoliczne ulice; w okolicy działa terrorystyczna Partia Pracy Kurdystanu (PKK). Wewnątrz, za zamkniętymi drzwiami centrum, rozpoczyna się oficjalna konferencja na temat przyszłości regionu. Podobnie jak ogromne napisy – „Ojczyzna ponad wszystko” czy „Szczęśliwy jest ten, kto nazywa siebie Turkiem”, poukładane z białych kamieni na pobliskich wzgórzach przez tureckich żołnierzy – wystrój i nastrój sali nie oddają niczego z kurdyjskiego dziedzictwa miasta. Znad sceny spogląda Atatürk, twórca nowoczesnego państwa tureckiego; tuż koło jego portretu wisi turecka flaga. Z głośników rozbrzmiewa Istiklal Marsi, turecki hymn.  

Jednak na pobliskiej ulicy, tuż za szpalerem żandarmów, zaczyna się inny świat. Tutaj obowiązującym strojem jest nie garnitur i krawat, ale marynarka i szalwary. Językiem ulicy jest kurmanji, język kurdyjski. Do niedawna byłoby to nie do pomyślenia. Do lat 90. za używanie kurdyjskiego w miejscach publicznych trafiało się za kratki. Dziś słyszy się go w sklepach, restauracjach, a nawet w urzędach.   

Na lepsze zaczęło się zmieniać mniej więcej 10 lat temu. Po schwytaniu i uwięzieniu w 1999 r. kurdyjskiego przywódcy Abdullaha Öcalana, walcząca o osobne państwo kurdyjskie PKK ogłosiła zawieszenie broni. Do Sirnak i innych miejscowości południowego wschodu wreszcie zawitał względny spokój. Niejedno zawieszenie broni było od tego czasu zerwane, nie skończyły się też naloty na bazy PKK po obu stronach turecko-irackiej granicy, lecz ofiar jest dziś zdecydowanie mniej. 

Kurdyjskie strategie

Tak wiele się zmieniło, a zarazem tak mało. Jest piątek rano, a miejscowe kawiarnie już okupują mężczyźni sączący herbatę, rozmawiający przy akompaniamencie stukotu o drewnianą planszę pionków tryktraka. W miejscach takich jak Stambuł byliby wąsatymi 60-latkami na emeryturze. W Sirnak mają po trzydzieści parę lat. Bezrobocie przekracza tu 22 proc., najwyższe w całej Turcji. PKB na mieszkańca jest trzy razy niższy niż średnia krajowa. Jeden na czterech mieszkańców to analfabeta. 

Wojna domowa, wydana państwu tureckiemu przez PKK w 1984 r., do dziś pochłonęła 40 tys. ofiar, w większości cywilów. Na skutek terroru PKK i represji ze strony armii 3 mln Kurdów straciło dach nad głową. Sirnak leżał przez lata w oku krwawego cyklonu. Do dziś liże więc rany. 

Wobec wojskowej strategii, która na pierwszym miejscu stawiała całkowite wytępienie PKK, wszelkie pomysły przyjęcia gruntownego programu rozwoju na południowym wschodzie spychane były na drugi plan. Podobnie było z przyznawaniem Kurdom kolejnych praw. Dyskusje na ten temat zamierały z powodu biurokratycznego bezwładu, nacjonalistycznego zaślepienia i strachu przed domniemanymi planami osłabienia Turcji przez Zachód. Według zeszłorocznego sondażu, 76 proc. Turków uważa, że Unia Europejska, do której drzwi Turcja puka od lat, potajemnie knuje rozbiór ich ojczyzny. W tej atmosferze każde ustępstwo wobec Kurdów jest postrzegane jako potencjalne zagrożenie dla integralności państwa.

Katastrofa po otwarciu

Ubiegłoroczne wybory samorządowe miały być punktem przełomowym. Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), triumfująca w każdych wyborach od 2002 r., miała powody wierzyć, że po raz pierwszy uda się jej wyrwać kurdyjski elektorat z rąk Partii Demokratycznego Społeczeństwa (DTP), najbardziej wpływowej partii kurdyjskiej w Turcji. AKP miała islamski rodowód, co mogło się podobać kurdyjskim konserwatystom. Z kolei przeprowadzone w imię integracji z UE reformy z zakresu praw mniejszości podobały się kurdyjskim reformatorom. AKP miała też pieniądze. Jej wygrana na południowym wschodzie – jak przekonywali jej kandydaci – dałaby Kurdom to, czego potrzebują najbardziej – nowe miejsca pracy, fabryki, drogi i fundusze.

Ale AKP się przeliczyła. Jej kandydaci na burmistrzów przegrali w ośmiu kurdyjskich prowincjach, łącznie z Diyarbakir, które jest sercem kurdyjskiego ruchu narodowego i najważniejszym miastem południowego wschodu. W całym kraju AKP odnotowała 8-procentowy spadek w porównaniu z wyborami parlamentarnymi z 2007 r.  

Rozczarowujący wynik wyborczy, brak przełomu w negocjacjach z UE oraz kompromitujące dla wojska straty w zbrojnych potyczkach z PKK przekonały rząd premiera Tayippa Erdogana, że czas wyjść naprzeciw oczekiwaniom tureckich Kurdów. Kurdyjskie otwarcie, ogłoszone przez AKP parę miesięcy po wyborach, początkowo wydawało się tylko pustym hasłem. Stopniowo zaczęło się jednak mówić o pakiecie gospodarczym dla południowego wschodu, opcjonalnych kursach języka kurdyjskiego w szkołach i na uniwersytetach, prywatnych rozgłośniach kurdyjskich i przywróceniu kurdyjskich nazw południowo-wschodnich miejscowości.  

Jesienią zeszłego roku, w odpowiedzi na apel Osmana Öcalana i w porozumieniu z tureckim rządem, grupa 34 osób – 8 członków PKK i 26 Kurdów z oenzetowskiego obozu uchodźców, znajdującego się w północnym Iraku – przekroczyła granicę z Turcją i oddała się w ręce armii. Gdy po krótkim przesłuchaniu wszyscy członkowie tzw. grupy pokoju zostali zwolnieni, dziesiątki tysięcy Kurdów zgotowały im powitanie godne bohaterów. Obrazki członków PKK, noszonych na ramionach przez tureckich Kurdów, obiegły cały kraj. Pierwotnie pomyślany jako wyraz poparcia dla kurdyjskiego otwarcia epizod stał się wizerunkową katastrofą dla rządu.  

 

Wkrótce zaczęły padać kolejne klocki domina. W grudniu turecki Trybunał Konstytucyjny rozwiązał kurdyjską DTP, stwierdziwszy, że partia stała się „ośrodkiem działań terrorystycznych”. Orzeczenie wywołało falę aresztowań czołowych polityków DTP, na czele z Osmanem Baydemirem, popularnym burmistrzem Diyarbakir. (W czerwcu tego roku Baydemir został oskarżony o wspieranie organizacji terrorystycznej. Grozi mu do 10 lat więzienia). 

Po wprowadzeniu paru reform – w tym uruchomieniu kurdyjskiej telewizji, otwarciu na uniwersytecie w Mardin pierwszych w historii Turcji studiów języka kurdyjskiego i uchylenia ustawy, w imię której tysiące kurdyjskich dzieci trafiało do więzienia za udział w antyrządowych demonstracjach – AKP włożyła kurdyjskie otwarcie do politycznej lodówki.

Chcemy krwi

Od początku roku powtarzają się ataki PKK, a wraz z nimi wojskowe naloty na pozycje grupy w górach północnego Iraku. Rząd Erdogana zbiera tymczasem baty za prowadzenie – według jego przeciwników – polityki ustępstw. Pogrzebom żołnierzy poległych z rąk PKK – od początku roku zginęło ich ponad stu – towarzyszyć zaczyna agresja przeciwko rządowym dygnitarzom. Podczas jednego z pogrzebów zdenerwowany żałobnik złamał nos ministrowi energii Tanerowi Yildizowi. Nie chcemy otwarcia, chcemy krwi! – krzyczał tłum podczas kolejnej uroczystości.

By rozwiązać kwestię kurdyjską, trzeba mieć z kim prowadzić rokowania. A to, przynajmniej dla rządu, twardy orzech do zgryzienia. Kurdyjscy politycy jak jeden mąż powtarzają, że rozwiązanie konfliktu nie będzie możliwe bez PKK. Mimo istnienia kurdyjskich partii politycznych dla wielu Kurdów to właśnie PKK i Öcalan pozostają uosobieniem sprawy kurdyjskiej. – Ludzie wciąż darzą PKK sympatią, a tego nie można zmienić z dnia na dzień – mówi Ahmet Turk, były (od czasu grudniowego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego) przywódca DTP. I dodaje, że tureckie partie polityczne istnieją od niedawna, a PKK było w Turcji od samego początku, od 30 lat.  

Osman Öcalan, młodszy brat Abdullaha, kiedyś jeden z czołowych przywódców PKK, zerwał z grupą w 2004 r. Dziś mieszka na obrzeżach Koj Sandżak, miasta w północnym Iraku. Choć starzy towarzysze broni przynajmniej raz próbowali go zgładzić (parę lat temu ktoś wsypał mu truciznę do kawy), Öcalan – podobnie jak większość Kurdów – nadal wierzy, że rozwiązanie kwestii kurdyjskiej nie jest możliwe bez udziału PKK i jego brata. – Prawie 95 proc. bojowników PKK przedłożyłoby walkę polityczną nad zbrojną – mówi Osman Öcalan. – Ale skoro Turcja nie rozmawia z PKK, skoro nie otwiera drogi ku rozwiązaniu, ci ludzie wciąż nie mogą złożyć broni. 

Bez powszechnej amnestii dla wszystkich członków PKK, w tym jej uwięzionego przywódcy, na trwały pokój nie ma co liczyć – tłumaczy Osman Öcalan. Kierownictwo PKK proponuje rozwiązanie tymczasowe: umieszczenie Abdullaha Öcalana w areszcie domowym. Rzecz w tym, że pomysł przywrócenia wolności człowiekowi, którego większość Turków odbiera jako kurdyjskiego ibn Ladena, jest praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Rząd, który wypuściłby Öcalana z więzienia, nie miałby na co liczyć w kolejnych wyborach. 

Kemal Kirisci, profesor Uniwersytetu Bogazici, część winy za implozję kurdyjskiego otwarcia składa na kark UE. – Wraz ze spowolnieniem negocjacji i coraz bardziej oddalającą się perspektywą członkostwa, zanika nie tylko wpływ Unii na politykę turecką, lecz także jej zdolność tonowania kurdyjskich postulatów i osłabiania wpływu PKK – mówi Kirisci. I dodaje, że dziś te części społeczeństwa obywatelskiego, czyli kurdyjskie organizacje pozarządowe lub ruch kobiet, które przeciwstawiały się kiedyś twardogłowym, nie są już w stanie tego robić. 

Tor przeszkód

Ale w kwestii kurdyjskiej nie ma wyłącznie złych wiadomości. We wrześniowym referendum zdecydowana większość tureckich wyborców poparła serię sygnowanych przez rząd poprawek do konstytucji. Jako świeże wotum zaufania dla rządzącej AKP wynik referendum może tchnąć nowe życie w negocjacje z UE, utorować drogę nowej demokratycznej konstytucji (w miejsce tej, którą narzuciła Turcji junta wojskowa w 1982 r.) i reanimować kurdyjskie reformy. Są już tego pierwsze dowody. Pojawiły się pogłoski, że rząd Erdogana prowadzi potajemne pertraktacje z Abdullahem Öcalanem. Pod koniec września Ahmet Turk wezwał zaś bojówki PKK do opuszczenia Turcji. „Rozwiązanie polityczne można będzie osiągnąć tylko za pomocą środków demokratycznych”, mówił. „Nie da się go wywalczyć bronią. Zrozumiał to rząd i zrozumieli to Kurdowie”.  

A jednak 31 października, w dniu, w którym upłynął termin kolejnego zawieszenia broni ogłoszonego przez PKK, zamachowiec samobójca wysadził się w powietrze przy posterunku policji na placu Taksim, w samym sercu Stambułu. 32 osoby zostały ranne. Nawet jeśli prawdą ma być to, co mówi Osman Öcalan, że 95 proc. członków PKK jest gotowych wyrzec się przemocy, to co z tymi, którzy tworzą pozostałe 5 proc.?

To właśnie oni – członkowie zbuntowanej frakcji PKK – podejrzani są o zorganizowanie zamachu. I to oni mogą się okazać ostatnią – i być może najtrudniejszą – przeszkodą na drodze do porozumienia i pokoju.

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Świat; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Węzeł kurdyjski"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną