To miała być wizytówka Celtyckiego Tygrysa. Lotnisko w Dublinie od lat uchodziło za ciasne i przestarzałe, a przede wszystkim nie licowało z najprężniejszą gospodarką Europy. Trzy lata temu zamówiono więc nowy terminal, futurystyczną budowlę rodem z Dubaju, z którym Dublin utrzymuje bezpośrednie połączenie lotnicze. Ale zanim ją ukończono, ruch pasażerski spadł o 5 mln osób i nie zapełni nawet starego terminala, a całe lotnisko wygenerowało pół miliarda euro długów. Gdy premier Brian Cowen przybył 19 listopada na ceremonię otwarcia, powitał go kondukt z trumną w barwach narodowych i szefem linii Ryanair przebranym za grabarza. „Oto symbol nowoczesnej Irlandii: niewypłacalny megaprojekt, w sam raz na salę powitalną dla oficjeli z Międzynarodowego Funduszu Walutowego” – mówił dziennikarzom Michael O’Leary z Ryanaira.
Wiele się nie pomylił. Gdy Cowen przecinał wstęgę, spece z MFW siedzieli już nad bilansami w irlandzkim ministerstwie finansów. Trzy dni później premier ogłosił to, czemu od tygodni zaprzeczał: że Irlandia nie zdoła sama uporać się z kryzysem, więc wystąpiła o pomoc do Unii Europejskiej i MFW.
Z Brukseli Irlandczycy usłyszeli, że dostaną 85 mld euro na ratowanie tonących banków i łatanie dziurawego budżetu. Z Dublina – że po najcięższej recesji w świecie rozwiniętym mają znieść cięcia socjalne i podwyżki podatków na kwotę 15 mld euro, a kraj trafi pod trzyletni dozór MFW. „Precz ze zdrajcami!”, „Najpierw wybory, potem negocjacje” – głoszą tablice pod siedzibą premiera przy Merrion Street.