Polacy nie odnoszą się do Rosjan wrogo, ale mają przeświadczenie, że na interesach z nimi wychodzą jak Zabłocki na mydle. Rosja zakręca kurek z gazem przy byle okazji, a na dodatek buduje Gazociąg Północny – wyraźnie na złość, żeby tylko Warszawa nie zarobiła. Poprzedni rosyjski ambasador w Warszawie namawiał średni i mały biznes do przyjazdów i inwestowania w Polsce. – Oni nas tam rugają – mieli mu odpowiadać rosyjscy biznesmeni.
Czysta statystyka ujawnia inny obraz. Lata 2000–08 to naprawdę dynamiczny (dziesięciokrotny!) wzrost polskiego eksportu do Rosji, prawda, że od niskiego poziomu, ale do prawie 9 mld dol. Przełamaliśmy irytujące bariery protekcjonistyczne, nie wszystkie, ale przynajmniej embargo na mięso i produkty roślinne.
Ale dalej Polska ma znaczny deficyt handlowy z Rosją (bo sprowadza ropę i gaz) i poczucie niewykorzystanych możliwości ogromnego rosyjskiego rynku. Oraz żal, że Rosja i Niemcy budują Gazociąg Północny, a nie drugą nitkę gazociągu jamalskiego przez Polskę, mimo że drugą nitkę przewidywała polsko-rosyjska umowa z lat 90. – Nieprawdziwe są informacje, jakoby Polska blokowała tę budowę – przypomina były minister Janusz Steinhoff, choć przyznaje, że po stronie polskiej popełniono błędy negocjacyjne, a rząd PiS nie wpisał tej inwestycji do swych planów. Mleko się rozlało, ale na pewno udałoby się nawet tę sprawę pozbawić już temperatury politycznej.
Stosunek do rosyjskich inwestycji w Polsce cechuje zrozumiała podejrzliwość: dopóki Rosjanie nie przestrzegają zasad wolnorynkowych na własnym podwórku, dopóki utrudniają inwestycje zagraniczne u siebie (zwłaszcza w nośniki energii), my także nie powinniśmy traktować ich jako normalnych inwestorów. Dziś mamy ważny wskaźnik rosyjskich intencji: losy kupionej przez Polskę rafinerii w Możejkach na Litwie.