Po raz pierwszy w historii włoskiego futbolu piłkarz reprezentacji z numerem 10 na plecach – zawsze otaczany przez fanów boską czcią – potraktowany został w taki sposób. 17 listopada 2010 r. squadra azzurra (reprezentacja Włoch) grała w Klagenfurcie towarzyski mecz z Rumunią. Gdy Mario Balotelli wybiegł na murawę, przywitały go okrzyki „Gówniany czarnuch!” i transparenty „Nie – dla wieloetnicznej Italii”. Gdy był przy piłce, kibice skandowali „Ugh, ugh, ugh!”, naśladując okrzyki małp. Kilkuset włoskich narodowców specjalnie po to pofatygowało się do Austrii.
Dziennik „La Repubblica” napisał z żalem: „Jeszcze niedawno squadra azzurra, choć tylko na 90 minut, jednoczyła całą skłóconą Italię. Zbezcześciliśmy symbol narodowego pojednania”. A jeszcze dwa lata temu, gdy Balotelli zaczynał w miarę regularnie grać w wielkim Interze, włoskie media zachłystywały się nieprawdopodobną historią czarnego chłopca. Całą Italię obiegł moralitet o dobroci włoskiego serca, wdzięczności beneficjenta i wielkim sportowym sukcesie, wyciskając przy tym morze łez.
Nadzieja włoskiej piłki
Supermario przyszedł na świat w Palermo w 1990 r. jako Mario Barwuah, syn imigrantów z Ghany. Ci zaraz potem przeprowadzili się na północ do Brescii. Gdy Mario ciężko zachorował, oddali go do szpitala i przestali się dzieckiem interesować. Dzięki staraniom jednego z lekarzy dwuletniego Mario wzięli do siebie państwo Balotelli. W domu się nie przelewało, zwłaszcza że Franco i Silvia mieli na utrzymaniu trójkę własnych dorastających dzieci.