Dom był rozpolitykowany lewicowo. I to radykalnie lewicowo. Ojciec Davida i Edwarda Milibandów w ostatniej chwili uciekł przed hitlerowcami z Belgii, gdzie osiedli jego żydowscy rodzice po wyjeździe z Polski. W Anglii przeszedł drogę od pracownika fizycznego do marksisty intelektualisty, guru londyńskiej lewicy. Matkę uratowały od Zagłady katolickie zakonnice w Polsce. Jak jej mąż udzielała się po stronie radykalnej lewicy. Na dyskusje do Milibandów przychodziły tuzy brytyjskiej Partii Pracy, dorastający synowie patrzyli i słuchali. W pierwszym przemówieniu po objęciu szefostwa partii Ed powie, że choć nie każdy ma ojca, który napisał książkę o tym, że nie wierzy w parlamentarną drogę do socjalizmu, to jednak ten ojciec wraz z tą matką nauczyli go wiary, że warto mieć przekonania i odwagę, żeby ich bronić. Wolność i szansa na udane życie to bezcenne dary, a polityka ma służyć ich upowszechnianiu.
Ed i Dave szli podobnymi ścieżkami. Ta sama szkoła, ten sam Oksford, te same kierunki studiów: polityka, ekonomia, filozofia – i ta sama partia: Labour. Pięli się po szczeblach politycznej kariery: aktywiści, deputowani do Izby Gmin, partyjna wierchuszka. Dave związał się z Tonym Blairem, Ed z Gordonem Brownem. Dave został, na niedługo, ministrem spraw zagranicznych, Ed ministrem do spraw energii i zmian klimatu. W maju 2010 r. laburzyści po 13 latach rządów przegrali wybory parlamentarne, choć stoczyli zaciętą walkę z centroprawicą Davida Camerona i socjalliberałami Nicka Clegga. Powstał rząd koalicyjny, co w polityce brytyjskiej, opartej na większościowym systemie wyborczym, zdarza się rzadko. Równie rzadko zdarza się na Wyspach, by polityk, będący synem imigrantów i niekryjący swego żydowskiego pochodzenia, stanął na czele jednej z dwóch głównych partii.
Przegrana oznaczała nie tylko upadek rządu premiera Browna, a wraz z nim utratę tek rządowych przez Eda i Dave’a.