Najpotężniejsza kobieta świata – tak Angelę Merkel ocenia amerykański magazyn „Forbes” – bez problemów potrafi być za, a nawet przeciw. Jednego dnia uchodzi za opokę Unii, a drugiego za niemiecką egoistkę, która odmawia solidarności ze słabymi i rozbija euro. Wiosną 2005 r. jako kandydat CDU na kanclerza głosiła program neoliberalny. Ale już jesienią niepopularne reformy poprzednika spowolniała. W czasie konferencji klimatycznej nagle zmieniła zdanie, by nie naruszać niemieckich (i polskich) interesów.
Jednak wyszukiwanie sprzeczności i niekonsekwencji w postępowaniu Angeli Merkel nie ma sensu, ponieważ tak czy inaczej jest w Europie politykiem najskuteczniejszym, a w Niemczech – od lat najbardziej lubianym. Ponad połowa Niemców chętnie zaprosiłaby ją do siebie na kawę.
Droga do władzy
Urodziła się w Hamburgu. Jednak w czasie, gdy tysiące ludzi uciekało ze wschodu na zachód, jej rodzice przenieśli się na enerdowską prowincję. Ojciec był pastorem. Władze uznały go za „postępowego”. Ponieważ w latach 80. nie wspierał grup opozycyjnych, więc zezwalano mu na wyjazdy na Zachód. Angela studiowała fizykę. Podobnie jak ojciec unikała ryzyka. Była konfirmowana, ale też wstąpiła do komunistycznej organizacji młodzieżowej. W FDJ zajmowała się propagandą. Po zjednoczeniu Niemiec swą dawną funkcję nazywała bardziej oględnie – referent ds. kulturalnych.
Żartuje, że za kilkanaście lat nazwie to jeszcze inaczej. Ale na poważnie przyznała, że i ją próbowano zwerbować do Stasi. Słynna jest jej opowieść, że o otwarciu muru berlińskiego dowiedziała się w saunie, po czym jak inni pobiegła na zachód.