Ólafsvik, kilometr 172: Dominik
Równo przystrzyżona trawa, kościół na wzgórzu. Na trawie kilkanaście klęczących osób. Cisza, nagle ostry gwizd, grupa zmienia pozycje, zaczyna rytmicznie podskakiwać, po czym rozbiega się w różnych kierunkach. Piłkarze z pierwszoligowego Vikingur Ólafsvik kończą trening i schodzą do szatni.
Trener Vikinguru jest z byłej Jugosławii, w drużynie gra Bośniak, Litwin i kilku Polaków. Między innymi, na pomocy, Dominik, który mieszka na Islandii od 8 lat. Przyjechał jako 10-latek, z rodzicami. Klasyczny migracyjny scenariusz: przeskok z małego miasteczka do pracy w przetwórni ryb, izolacja rodziców i w kontraście do niej – asymilacja Dominika.
Islandia, kiedyś homogeniczna, dziś przypomina drużynę Vikinguru: jest zróżnicowana i w ciągłym ruchu. Nawet przyzwyczajeni do stacjonarnego życia Islandczycy w ostatnich latach – być może wzorem napływowego elementu – coraz częściej przenoszą się z jednego miejsca w inne. Lokalny przesiedleńczy obyczaj bywa następujący: ze stolicy na prowincję, z miasteczka na wieś, ze wsi na samotną farmę, od integracji w stronę społecznej izolacji.
Stykkisholmur, kilometr 230: Maria B.
– Odchodzić trzeba, gdy się jest na szczycie – tak 83-letnia Maria tłumaczy się ze sprzedaży ukochanego pensjonatu, którym zarządzała przez ostatnie 30 lat. Hjá Maríu był jej szczytem.
Porzucając pensjonat, Maria zostawiła za sobą zestaw politurowanych mebli i pikowanych narzut na łóżka, niewymienianych od 1981 r. Goście je uwielbiali; podobnie jak pociemniałe, otłuszczone boazerie, święte obrazki na ścianach, niedomykające się szafy, dyscyplinowane wstążkami z różowego atłasu, oraz obyczaje wprowadzone przez Marię: wspólne posiłki jedzone z rodzinnej porcelany i kolektywne przesiadywanie w jej prywatnym salonie przed telewizorem.