W Szwecji przechodzą teraz na emeryturę bardzo liczne roczniki ludzi urodzonych po wojnie. Miało to spowodować ogromne obciążenie dla budżetu państwa, dalsze podnoszenie podatków, spowolnienie wzrostu gospodarczego i pogorszenie jakości usług. I chociaż ponad połowa demograficznego wyżu lat 40. przestała już pracować, szwedzka gospodarka na tle innych krajów Europy ma się całkiem nieźle, a szwedzka korona nigdy nie była tak silna jak obecnie. Powojenna „góra mięsa”, jak nazwał tę grupę kilka lat temu były socjaldemokratyczny minister finansów Pär Nuder, nie tylko nie stała się ciężarem dla pokolenia lat 60., ale wciąż wykazuje aktywność, która wcześniej przyczyniała się do budowy szwedzkiego państwa dobrobytu.
Odsetek ludzi starszych, którzy wymagają zorganizowanej opieki w rodzaju domów spokojnej starości, zmniejszył się w ostatnim ćwierćwieczu z 62 do 37 proc., chociaż liczba samych tylko 80-latków podwoiła się w tym okresie. Wiele osób po osiągnięciu 65 roku życia wcale nie chce rezygnować z pracy. Liczba pracujących po nabyciu praw emerytalnych podwoiła się w latach dwutysięcznych do około 120 tys. Stało się tak mimo kryzysu finansowego na świecie i stosunkowo wysokiego bezrobocia dotykającego nawet Szwecję (obecnie 8 proc.).
Minister zdrowia i opieki społecznej Maria Larsson, reprezentująca w rządzie partię chrześcijańską, uważa, że należy podnieść wiek, w którym obligatoryjnie należałoby wysyłać ludzi na emeryturę – z obecnych 67 do 72 lat. Jej koleżanka w rządzie Birgitta Ohlsson z partii liberalnej postuluje, żeby w ogóle zrezygnować z ustalania jakichkolwiek limitów i zlikwidować pojęcie wieku emerytalnego.