Zlekceważyć kapustę? Nie można. Sprawa mogłaby się wydać błaha, ale nie w Korei Południowej, gdzie na talerzach w ciągu roku lądują 2 mln ton kapusty pekińskiej, która po ukiszeniu staje się podstawą kimczi, narodowego dania przyrządzanego na przynajmniej kilkaset sposobów. Kimczi jest obowiązkową przystawką, składnikiem zup i bardziej wyrafinowanych potraw, ma swój instytut naukowy, poleciało w kosmos, a sklepy z artykułami gospodarstwa domowego oferują lodówki, w których w specjalnie zaprojektowanych szufladkach kimczi nie traci właściwości do następnych jesiennych zbiorów. Ostatnie żniwa były katastrofalnie złe, we wrześniu Półwysep Koreański nawiedziły uporczywe deszcze, kapusta zmarniała na polach i za główkę żądano niebotycznych 15 tys. wonów (40 zł).
Koreańska prasa ogłosiła ogólnonarodową tragedię, musiał interweniować rząd, który sprowadził kapustę z Chin, uważaną przez smakoszy za gorszą od krajowej. Z państwowych magazynów rzucono na rynek także rzodkiew, też dodawaną do kimczi, zapasy mrożonych ryb i mięsa, wszystko po to, by zbić inflację, napędzaną między innymi cenami artykułów spożywczych. Do grudnia kapusta wprawdzie mocno staniała, kosztowała 3,5 tys. wonów, ale od początku roku znów drożeje. Kryzys kapuściany może wybuchnąć z nową siłą.
Papryczki? Żadna tam ciekawostka, lecz temat ogólnonarodowej debaty w Indonezji. Ceny chili, decydującego o charakterze indonezyjskiej kuchni, idą ostro w górę, a bez chili większość mieszkańców czwartego najludniejszego państwa świata nie potrafi wyobrazić sobie śniadań, obiadów ani kolacji.