Wnioski są zaskakujące. Aż 30 proc. Ukraińców nie orientuje się, że obie stolice dzieli tak mała odległość. Najbardziej ta informacja dziwi mieszkających na wschodzie kraju, 42 proc. pytanych sądziło, że nam do siebie dużo dalej. Wydawałoby się, że bliższej zagranicy Ukraina nie ma, że Polska, która przestawiła gospodarkę z głowy na nogi, znalazła się w Unii Europejskiej, jest inspirującym przykładem dla sąsiadów. Że ciekawość albo względy materialne to wystarczający powód do obejrzenia tego fenomenu z bliska. A tymczasem – jak wynika z raportu ISP – zaledwie co dziesiąty Ukrainiec był w Polsce po 1991 r. Ta liczba z każdym rokiem maleje: mniej Ukraińców przyjeżdża do nas po raz pierwszy, zwłaszcza młodych.
Obawy, że Ukraińcy zaleją Polskę, okazały się całkiem na wyrost. Ci, którzy przyjechali pierwszy raz w latach 90., wracają trzy lub więcej razy. To ludzie między czterdziestką a pięćdziesiątką. Jako 20-latkowie taszczyli kraciaste torby na stadion w Warszawie czy bazar w Przemyślu. Brali każdą pracę, na czarno. Opłacało się, przebicie było wtedy wyjątkowe. Miesięczny zarobek w Polsce starczał na przeżycie pół roku u siebie. Przekonali się przy okazji, że Polacy na ogół nie są do przybyszów ze wschodu nastawieni wrogo. Pozostały kontakty, bardziej czy mniej towarzyskie, znajomi i znajomi znajomych. Wracają do Polski, już nie na handel – to słowo nie pojawiło się ani razu w raporcie jako cel wyjazdu – lecz do pracy (29 proc.) lub turystycznie, co deklaruje aż 44 proc. badanych. Być może dlatego, że handlowanie już się nie opłaca, na Ukrainie zmieniła się struktura cen. A praca sezonowa wciąż tak, zwłaszcza że teraz można się zatrudnić legalnie, nawet na 6 miesięcy w roku.